azagoth Z chęcią poznam Twoją opinię
Ok, zapnij pasy.
Spędziliśmy mnóstwo czasu online poza forum, jak również w realu. Trochę Cię już jednak znam.
Nie oczekuję, że się z czymkolwiek tu zgodzisz - poznałem już trochę Twoje mechanizmy obronne.
Piszę to bardziej dla siebie.
Najwyżej skasujecie mój wpis.
azagoth Nie byłem/jestem typem poety, romantyka czy wrażliwego człowieka
Z tym ostatnim pragnę się mocno nie zgodzić.
Z Twojego opisu wyłania się bowiem obraz bardzo wrażliwego człowieka (dla przypomnienia - wrażliwość = świadomość własnych emocji i uczuć).
Człowieka, którego frustrowała jego sytuacja małżeńska, rzeczywistość nie przypominająca disneyowskich bajek.
Człowieka, którego przytłaczało napięcie związane z licznymi obowiązkami i koniecznością dokonywania wielu wyrzeczeń w imię “dobra rodziny”.
Człowieka wyczerpanego tym psychicznie.
Człowieka, który doświadczał niskiego poziomu zadowolenia z życia.
Człowieka, który czuł mnóstwo bólu, bo miał świadomość tego, że jest oszukiwany i zwodzony przez żonę.
Człowieka, który był bardzo postawą żony rozczarowany.
Człowieka, który był na żonę potwornie zły, bo zlekceważyła go i jego potrzeby.
Człowieka, który czuł się potwornie upokorzony tym jak traktowała go jego własna żona, która zamiast zaangażować się w naprawę związku uciekała w kolejne romanse.
Człowieka, który czuł bardzo wiele, ale nie do końca potrafił sobie poradzić z jednym, cholernie ważnym uczuciem - z bezradnością.
Znam to doskonale - też tego uczucia nie rozumiałem. Nie potrafię niejednokrotnie odpuścić, bo tak stereotypowo postrzegany facet nie postępuje. Nam nie wolno odpuszczać. Nie tego mnie nauczono.
No ale bezradność pokazuje Ci jedno - granice tego co jest w Twojej mocy.
Mnie lekceważenie uczucia bezradności doprowadzało nie raz i nie dwa do problemów zdrowotnych.
Wydawało mi się, że jestem wszechmocny, że potrafię zmienić rodziców, żonę, przyjaciela, a także niektórych z Was.
Tak już mam, gdy mi na kimś zaczyna zależeć.
Uważam, że rolą przyjaciela, bliskiej osoby nie jest chronienie tego drugiego od prawdy, a raczej pomaganie mu w zobaczeniu jej.
No ale rzeczywistość pokazywała mi niejednokrotnie granice mojej sprawczości.
Rodzice pozostali sobą - i nigdy nie będziemy mieć bliskich relacji.
Przyjaciel zakończył ze mną relację, gdy powiedziałem mu i jego żonie kilka słów prawdy.
Żona dalej ma depresję - ma bardzo wiele wyrozumiałości dla słabości innych osób (w tym facetów - zdaje sobie sprawę z tego, że jesteśmy czującymi istotami, a nie postaciami z filmów akcji czy westernów), ale dla własnych już nie.
Koledzy z forum dalej grają w tę samą nutę.
Tak właśnie skończył się mój mesjanizm. Mam po dziurki w nosie pomagania komukolwiek.
Wracając jednak do Ciebie.
Zawsze zastanawiało mnie to dlaczego tak bardzo przeszkadza Ci moja wrażliwość.
Zauważałem, że w jakiś sposób Cię triggerowała - czytając pewne moje opisy nie mogłeś się powstrzymać, by jakoś na nie nie zareagować - najczęściej złośliwie, ale często zwyczajnie emocjonalnie, co oczywiście po fakcie wypierałeś wskazując, że jesteś “bardzo logiczny” i nie ma u Ciebie żadnych emocji.
Gdy kiedyś wspomniałem o tym, że lubię się przytulać napisałeś mi pół żartem pół serio, że mam tyle kobiecych potrzeb, że powinienem zmienić płeć.
A tu proszę:
azagoth Zazwyczaj przytulaliśmy się w trudnych sytuacjach
To w końcu normalna sprawa. Też tak robimy z żoną.
Niestety tak to już jest, że gdy wypieramy istotną część siebie to ludzie, którzy mają tę część zintegrowaną w jakiś sposób nas irytują.
Mamy ochotę im dokuczać, zaczepiać ich, a jednak, gdy znikają w jakiś sposób nam ich brakuje.
Z nimi czujemy się bowiem bardziej komplementarni.
Jakbyśmy odzyskiwali istotny organ.
W Twoim przypadku to serce.
No, to już wiesz dlaczego mnie lubisz mimo tego, że “jestem całkowicie inny niż Ty” (czyżby? 😉)
Twoja żona była (jest?) zwyczajnie niedojrzałą osobą.
Mało u niej kontaktu z prawdziwym życiem.
Wydawało się jej, że związki powinny wyglądać jak te z disneyowskich bajek.
Jestem niemalże przekonany, że miała do Ciebie niewyrażone pretensje, że Wasz związek tak nie wygląda.
A wyglądał całkowicie normalnie - tak mają wszyscy, większość rzeczy, które tu opisujesz sam przeżyłem we własnym.
Pomijając to, że byliśmy z żoną w tych problemach razem.
azagoth Do dzisiaj pamiętam “dzień przełomu”
Dobrze wiesz, że przygody Twojej żony zaczęły się nieco wcześniej niż w momencie, gdy okazałeś swoją słabość.
Niemniej jednak uważam, że powinieneś był się na nią tego wieczoru zwyczajnie wkurwić, zjebać ją po całości (bez krzyku, ale z wyraźnie postawionym ultimatum, z zaznaczeniem własnych granic).
Okazała Ci kompletny brak szacunku mówiąc, że “tylko rozmawia” sobie z gościem, który ją adoruje.
Zaprosiła tego gościa do Waszego związku, a Ty nie kazałeś jej wprost go z niego wypierdolić.
I tu faktycznie wyszło Twoje białorycerstwo - nie potrafiłeś się zdobyć na taką reakcję, więc poczułeś się bezsilny, reagując ostatecznie odwrotnie niż powinieneś.
Nie twierdzę, że właściwa reakcja coś by zmieniła - zapewne nie. Żona miała we łbie własne bagienko, nie chciała takiego życia, chciała disneyowskiej bajki.
Ale przynajmniej stanąłbyś za sobą, za własnymi przekonaniami i zasadami.
azagoth Ona mówi - mam adoratora w pracy i jakoś nie wiem co z tym zrobić i nie chcę o tym gadać
Dobrze wiedziała co powinna była zrobić, ale oczywiście tego nie chciała - to przecież taka miła odmiana po tym codziennym kieracie - mąż sfrustrowany, zmęczony, udajemy, że wszystko jest ok, bo przecież “nawet się nie kłócimy” (to duży błąd tak swoją drogą - ludzie w zdrowych związkach się kłócą bezustannie).
A tam jest miło, przyjemnie, ktoś uwodzi, ktoś ją chce.
Zgaduję, że Ci trzej kochankowie nie byli wcale harleyowcami czy kierowcami monster-trucków, a zwykłymi korpoludkami, prawda? 😉
Nic już nie byłeś w stanie wtedy zrobić i zapewne podskórnie to czułeś.
Bezradność to taki skurwiel, który rozbija w pył nasze poczucie wszechmocy, stoi nam nad uchem i mówi - “odpuść, to nic nie da”.
No ale my wiemy lepiej.
“Kto jak nie ja?”, “Inni może odpuszczają, bo to pizdy, ale mi się uda”, “innym się związki rozpadają, ale z moim będzie inaczej”.
No nie - gdy żona raz przestawiła wajchę z obranej drogi nie była w stanie zejść i nawet milion terapii tego by nie zmieniło.
Trafiłeś na mądrego gościa terapeutę, ale zlekceważyłeś jego dobrą radę i postanowiłeś dalej bawić się w Don Kichota.
W tym miejscu mógłbym Cię jedynie uścisnąć, bo nie jestem w stanie zliczyć tego ile razy postępowałem tak samo.
Ja miałem duże problemy z sercem, Ty z jelitami.
Lekceważenie tego uczucia bardzo źle się kończy.
azagoth I mój wniosek krótki po tym kurewsko długim opisie
O ile Twoje wnioski są słuszne w zakresie, że są kobiety, które “lubią” (z różnych powodów, nie chce mi się w to teraz wchodzić) stereotypowo “twardych” i “męskich” (sic!) facetów, o tyle smutne jest to jak potraktowałeś po tym wszystkim….siebie.
Uznałeś bowiem, że przyczyną Twoich problemów małżeńskich było to, że…czułeś.
Utwierdził Cię w tym przekonaniu redpill - bo przecież wielu facetów, którym żony dorobiły rogi wpada w panikę i próbuje jakoś tę sytuację zmienić, naprawić, zaczyna się otwierać, pokazywać silne emocje.
To oczywiście o wiele za późno, to nic nie daje - ale przecież to nie z tej przyczyny doszło do zdrady.
Do puenty.
Redpill w zakresie dotyczącym relacji damsko - męskich to pigułka znieczulająca przed bólem, jak bardzo trafnie określił to na sąsiednim forum Messer.
Chęć przebywania czy parowania się z kobietami u heteroseksualnego mężczyzny jest naturalna - po prostu ciągnie nas do bab.
No ale związek z kobietą nie zawsze (ba - rzadko kiedy!) może się udać - to ryzyko tego, że pojawią się emocje. Różne emocje, czasami cholernie trudne.
Gdy nie umiemy z nimi postępować i ignorujemy informacje, które próbują nam przekazać marny nasz los - będziemy walić głową o ścianę aż rozjebiemy sobie ją doszczętnie.
Powstaje więc dylemat - chcę być z kobietą, to u mnie naturalne, ciągnie mnie do bab, a jednocześnie boję się powtórki z rozrywki - tego, że znowu zostanę upokorzony, znowu będzie mnie boleć, znowu zostanę oszukany.
Czyż najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji nie jest obrzydzanie sobie kobiet?
Udajemy przed sobą, że chcemy być bardziej samoświadomi, poznać prawdę - a tak naprawdę interesuje nas jedynie jej wycinek - ten, który przedstawiają redpillowcy, zainteresowani wyłącznie złymi postawami kobiet.
Potem nie widzimy już niczego innego - tak to jest, gdy przyswajamy informacje o związkach i kobietach z wyłącznie jednego źródła.
Cyk łykamy czerwoną pigułeczkę i już wiemy, że będziemy wolni od tego bólu związanego z relacjami.
A tak naprawdę - jak zawsze - baliśmy się jedynie własnych emocji i uczuć.
Wszystko co robimy to próba radzenia sobie z nimi.