Kontynuując historię - a właściwie ją uzupełniając w miejsce zdania: "Przyspieszając - po kilku latach, trzech kochankach żony i niekończących się próbach “ratowania” związku odkryłem forum BS.". Kolejny lot, kolejna pisanina 😉
Wypada wspomnieć, że przed ślubem może nie byłem najbardziej doświadczony w związkach lecz miałem kilka epizodów damsko-męskich w młodym życiu, włączając szczeniackie zakochanie w dziewczynie, której bałem się o tym powiedzieć, przygody tylko dla seksu czy nawet mężatki. Nie byłem zatem napełniony złudzeniami ale absolutnie nie miałem wiedzy o zasadniczych różnicach w postrzeganiu świata związków przez kobiety i mężczyzn (zresztą nikt z mojego otoczenia takiej wiedzy nie miał - czas, o którym piszę to koniec komunizmu w Polsce i początek “wolności” - pewnie dla wielu z Was czas abstrakcyjny - bez Internetu i wiedzy na wyciągnięcie ręki, bez tysięcy forów, poradników, kołczów i medialnych kampanii). Nie miałem złudnych marzeń czy wyobrażeń o życiu i związkach a raczej przyziemnie - chciałem skończyć studia, założyć rodzinę, mieć dzieci i życ jak zwykły człowiek, jak najlepiej wykorzystując swoje umiejętności i inteligencję.
Przyszłą żonę poznałem kończąc studia (ona je wtedy zaczynała). Pochodziliśmy z podobnych rodzin, mieliśmy zbieżne zainteresowania i z czasem staliśmy się parą. Bardzo udaną parą moim zdaniem, zdaniem naszych rodzin i znajomych. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że związek dobrze się rozwijał i rokował. Zatem były zaręczyny, ślub i po roku urodziła nam się pierwsza córka. Jak pisałem powyżej - trudne dziecko i byliśmy wyczerpani dosłownie wszystkim.
Pojawił się wspomniany adorator, ja “pękłem” i zacząłem świrować a żona tym bardziej się oddalała. Szukałem pomocy u rodziny, znajomych czy u psychologa. Tu nastąpiło pierwsze zderzenie ze nieznaną rzeczywistością - wszyscy chcieli być pomocni i radzili “mainstreamowo”. Nic nie pomagało w rozwiązaniu sytuacji. Ja dokładałem wszelkich starań i robiłem wszystko “jak trzeba” - im bardziej się starałem tym gorzej się to jednak kończyło. Mózg mi się gotował. W końcu, po kilku miesiącach rollercoastera, kontrolowaniu z mojej strony oraz proszeniu lub straszeniu a z jej strony wielu wybiegach, manipulacjach i kłamstwach miałem zwyczajnie dosyć. Byłem ogromnie wyczerpany fizycznie z powodu bezsennych nocy (płacz dziecka + jej ciągłe kontakty z tym kolesiem). Któregoś ranka po prostu oddałem jej obrączkę i powiedziałem: “Idź. Mam dosyć - wygrałaś. Nie chcę już więcej tak żyć.” Odetchnąłem w sumie z ulgą, choć zupełnie nie wiedziałem co mam robić. Ona poszła do swojej pracy, ja do swojej. Oczywiście żona po kilku godzinach dzwoni do mnie, beczy i pyta czy możemy się spotkać gdzieś po pracy i pogadać zanim wrócimy do domu. OK - możemy. Padły zapewnienia, że zrozumiała błąd, że prosi o szansę, pyta czy jednak może zmienię zdanię i będziemy razem. No… wiadomo co zrobiłem. Rodzina przecież najważniejsza no i frazesy fimowe czy religijne zainstalowane w głowie zrobiły swoje.
Po tym wszystkim się uspokoiło. Ona odepchnęła tego kolegę, ja jednak pozostałem podejżliwy i kontrolujący. Nie było to dobre. Ale powoli wracaliśmy do stabilności. Kupiliśmy mieszkanie, postanowiliśmy mieć drugie dziecko. Tuż przed jego narodzinami dowiedziałem się, że zapadłem na poważną chorobę jelita (colitis ulcerosa) - poczytajcie sobie z czym to się je. U mnie, niestety, choroba miała bardzo ostry przebieg. Wtedy jeszcze nie wiedziałem ani o medycynie alternatywnej, ani o przyczynach choroby. Oficjalnie - dla medycyny zachodniej - przyczyny choroby są nieznane i nie ma na to lekarstwa. Trzeba całe życie brać tabletki, które usuwają symptomy ale nie leczą choroby, mierząc się jednocześnie z cyklicznymi nawrotami choroby i właściwie oczekując nowotworu jelita. Dużo później dowiedziałem się, że choroba jest uleczalna dla medycyny alternatywnej a jej przyczyną, najczęściej, jest przewlekły stres. Ale to później - teraz jestem chory i jest ze mną stopniowo coraz gorzej. Rodzi się druga córka, której narodziny również nie obyły się bez komplikacji. Nie wdając się w szczegóły - żona rodziła na jednym stole chirurgicznym a obok stał drugi i masa sprzętu, gdyby córka miała umierać zaraz po porodzie. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Ale solidna dokładka stresu do ogólnej sytuacji zrobiła swoje z moim, już zmaltretowanym wcześniej, jelitem. Jeśli chodzi o związek to nie był to dobry czas bo byłem mocno zajęty chorobą ale wspomagałem żonę w opiece nad dziećmi i normalnych obowiązkach domowych, pracowałem. Ona była bardzo opiekuńcza i wspierała mnie przy walce z chorobą. Moja choroba zmieniła się jednak w koszmar. Schudłem o 40 kilogramów, byłem wycieńczony fizycznie i psychicznie - ta choroba niszczy nie tylko ciało ale też umysł, gdyż zaczynasz swoje życie spędzać w toalecie, czujesz się bezużyteczny i zamknięty w więzieniu swojej dolegliwości.
Starałem się nie poddawać i próbowałem leczenia alternatywnego czy różnych diet - bezskutecznie. Wylądowałem w szpitalu w bardzo złym stanie. Tak bardzo złym ,że niektórzy znajomi przychodzący mnie odwiedzać nie byli w stanie mnie rozpoznać leżącego na łóżku szpitalnym. W szpitalu spędziłem około 1.5 miesiąca (jeśli dobrze pamiętam). Lekarze badali mnie często, opisali opłakany stan, powiedzieli, że wyleczyć to nie wyleczą ale postarają się pomóc. Zaczęli pompować we mnie kroplówki, dawali sterydy i psychotropy (gdyż mój stan psychiczny to była ruina). Gdy psychotropy wyłączyły mi emocje, mój stan zaczął się powoli poprawiać, sterydy pomogły w przyswajaniu pożywienia. Waga zaczęła rosnąć. Było źle ale powoli do przodu.
Nasza sytuacja była dosyć trudna również życiowo bo w trakcie, gdy wylądowałem w szpitalu trwał remont naszego nowego mieszkania. Przedtem ja to prowadziłem, podczas pobytu w szpitalu już nie dałem rady. Zatem przejęła to żona. Mieliśmy dobrego podwykonawcę zatem nie był to duży nakład pracy ale jakiś jednak był. Z żoną rozmawiałem niemal codziennie - zazwyczaj ona dzwoniła do mnie z pracy lub ja dzwoniłem wieczorem, gdy ona już położyła dzieci do łóżka. Pewnego wieczoru zadzwoniła po 22-giej i mówi, że właśnie siedzi w domu z kolegą z pracy, który pomaga jej robić prezentację. Zaniemówiłem, rozłączyłem się. I poszedłem do łóżka. Znów zaczęła się gonitwa myśli, więc poprosiłem o dodatkową tabletkę na sen. Przespałem się, psychotropy uśmierzyły wewnętrzny ból. Zobojętniałem. Nasz kontakt stał się mechaniczny - rozmawialiśmy ale ja się dystansowałem od jakiejkolwiek dyskusji o nowym koledze. Wiedziałem jak się to skońćzy dla mojego jelita, jeśli znów wpadnę w emocje.
Gdy wróciłem do domu ze szpitala, żona nawet po mnie nie wyjechała. Domyślałem się, co to oznacza. Po powrocie miała jakieś pretensje, że zostawiłem ją samą z dziećmi, remontem i ogólnie jestem winny całemu złu na świecie. Trochę się przejmowałęm a trochę nie - psychotropy to zbawienie w takiej sytuacji. Zająłem się powrotem do zdrowia. Potrzeb seksualnych wtedy nie miałem wcale - organizm był zbyt wyniszczony. Przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania i niby wszystko zaczęło się poprawiać ale wciąż wyczuwałem dystans między nami. Dopóki miałem psychotropy nie wnikałem, ona zaś zapewniała, że wszystko jest w porządku.
Jeśli chodzi o chorobę to miałem, niestety, jej ciągłe nawroty ale już mniej dotkliwe. Jednak wciąż bardzo rzutujące na życie. Odkryłem wreszcie medycynę chińską i lekarza medycyny tybetańskiej, który zapewnił mnie, że damy radę z leczeniem i zaczął mnie powoli wyprowadzać z choroby za pomocą ziół i terapii. Nawiasem mówiąć to w końcu mnie wyleczył (przy moim aktywnym udziale). Jeśli chodzi o związek to nie był dobry ani nie był zły - żyliśmy trochę obok siebie, bez fajerwerków ale też bez awantur i nienawiści. Nieco oddaleni ale drugie dziecko również było mocno krzykliwe i absorbujące, moja choroba, nowe mieszkanie - całokształt był dosyć intensywny i męczący życiowo. Poszliśmy na terapię małżeńską widząc, że coś nie gra (to ja właściwie terapię zapoczątkowałem). Wtedy nie zwracałem na to uwagi ale po latach zorientoawałem się, że gdy mówiliśmy o mnie, moich problemach czy problemach małżeństwa to żona w tym chętnie uczestniczy. Gdy terapeutka zbaczała na jej temat to umiejętnie przekierowywyała temat albo kończyliśmy sesję. Gdy coraz więcej uwagi zaczęło być koncentrowane na żonie, stwierdziła, że już wszystko sobie poukładała i nie potrzebujemy już terapii. Pozornie nasze wspołne życie uległo poprawie. Pozornie - bo zorientowałem się, żę żona jest bardzo ostrożna i bardzo “kryje” swoją pracę i znajomych z pracy. Po czasie (ale to chronologicznie dużo później uzyskałęm te informacje) okazało się, że kolega, który pomagał jej robić prezentację został jej kochankiem a potem miała kolejnego (nie, nie były to standardowe korpo-ludki, jak sugeruje @Johnny, - każdy z nich był w pewnym sensie “gwiazdą” i był na swój sposób bardzo atrakcyjny w oczach kobiet). Trzeci zresztą też. Ale nie będę w to wnikał. Miałem podejrzenia ale dowodów nie miałem zatem “jakoś to ciągnąłem” - dla dobra rodziny wszystko przecież.
Potem przeprowadziliśmy się do Szwajcarii. Była to niby szansa na jej rozwój ale po latach dowiedziałem się, że to po prostu drugi kochanek ściągnął ją do siebie. Przeprowadzka do innego kraju to właściwie restart życia. I ja tak to traktowałem. Miałem po przeprowadzce kłopoty ze znalezieniem pracy przez rok. Było to bardzo niekomfortowe ale żona zarabiała dobrze i żyliśmy spokojnie. Miedzy nami żle nie było ale jakoś szczególnie dobrze również nie - wyczuwałem jej dystans i niechęć do seksu. Co ciekawe jednak - w towarzystwie znajomych zawesze grała wesołą duszę towarzystwa i dobrą żonę. Nie próbuję tutaj powiedzieć, że była całkowicie złą osobą. Nie - obiektywnie to jako matka była wspaniała, prowadziła dobrze dom, gotowała, sprzątała a ja ją w tym wspomagałem. Nie mogę mieć zastrzeżeń. Mnie rwœnież starała się dobrze traktować i w większości przypadków tak było. Tyle, że prowadzenie podwójnego życia czasem wychodziło poza jej kontrolę i powodowało zgrzyty i wyglądało z mojej perspektywy nielogicznie i dziwacznie. Epizodycznie. Gdy ja znalazłem w końcu robotę to zaczęliśmy mocno odbudowywać życie.
Jednak gdy robię retrospekcję z tamtego czasu to sam sobie się nie podobam - byłem pasywny i zawsze pytałem we wszystkim o zdanie żony, przymilałem się, postawiłem ją na piedestale, zapewniałem o miłości i jak się cieszę z naszego związku. Traktowałem to wtedy jako wyraz wdzięczności i podziwu dla niej za to, że wytrwała przy mojej chorobie i po przeprowadzcce, ciągnąc wózek sama a potem finansując przez rok rodzinę. I nie piszcie mi oczywistości o tym myśleniu i postępowaniu - teraz to i ja jestem mądry 😉.
Żyliśmy sobie spokojnie w Szwajcarii, ja zmieniłem pracę na wyższego managera w banku a potem zacząłem działać na własny rachynek, pracując z domu. Żona pieła się po szczeblach kariery w swoim korpo i też została managerem. Im wyżej się pięła tym więcej “managementu” przynosiła do domu. Na początku mi to nie przeszkadzało zbytnio lecz zamiast dawać temu odpór godziłem się na gotowanie żaby - małymi kroczkami było tego więcej i więcej. Odprowadzałem dzieci do szkoły/przedszkola, odbierałem je stamtąd, gotowałem, robiłem porządki w domu czy naprawiałem, ustawiałem rzeczy. Właściwie to lubię robić rzeczy w domu więc nawet za mocno to mi nie przeszkadzało - a już z pewnością nie przeszkadzały mi wszytkie czynności z córkami. Pożycie z żoną był ok - bez fajerwerków ale ok. Z perspektywy przeciętnego człowieka nasze życie było bajkowe, z perspektywy żony nudnawe i czasem sugerowała rzeczy, które były moim zdaniem odrealnione - jak np. wyjście na kolację do restauracji, gdzie koszt takiej kolacji to około 400 chf (kilka lat wstecz - dzisiaj to pewnie 600 chf). Działo się tak ponieważ awansując w korpo medycznym stykała się z coraz większym reprezentacyjnym bogactwem tego korpo - wychodziła na kolacje służbowe do drogich restauracji, zaczęła jeżdzić po świecie na wyjazdy służbowe czy konferencje. I chyba zaczęła uważać, iż w prywatnym życiu też tak ma być i należy jej się taki standard życia.
W roku 2016 zacząłem zauważać, że żona coraz mniej ma ochotę na seks, niemal non stop wisi na telefonie i coraz częściej jeździ na służbowe wyjazdy. Zaczęła się też otaczać kobietami po rozwodzie. Teraz jest dla mnie jasne jak słońce jak te fakty odczytać - wtedy miałem niepokój ale przecież to żona i trzeba jej ufać. Ona oczywiście zapewniała mnie, że z nami wszystko w porządku (zawsze zresztą te zapewnienia miały miejsce). Zacząłem jednak uważniej przyglądać się jej zachowaniu. No i pod koniec roku, pomijając szczegóły, odkryłem, że ma kolejnego kochanka. Tym razem już miałem dosyć. Motałem się w niemocy (bo rodzina i dzieci, bo to moja ukochana żona przecież) i w rozterkach ale wiedziałem, że w zasadzie nie mogę tak żyć. Bo wróci choroba, bo nie ma to już sensu również ciągnąć.
I wtedy konkretnie przysiadłem do Internetu, poszukując informacji dlaczego kobiety zdradzają mimo tego, że mają dobre życie. I tak trafiłem na forum BS, książki Marka a potem na całą masę treści ze związkowego redpilla. Wiele rzeczy i faktów stało się jasne, wiele rzeczy zrozumiałem ale przede wszystkim dowiedziałem się, że nie jestem wyjątkowy, nie jestem sam i są faceci, którzy mieli takie same przypały. A nawet gorsze. I również ci faceci byli w stanie mi pomóc i pomogli - dobrym słowem, dobrą radą, zimnym prysznicem. Najbardziej pomógł mi XYZ, którego udało mi się spotkać w rzeczywistoći a który zaczął ogarniać swoje rozstanie kilka miesięcy przede mną i “przetestował” na sobie wiele aspektów rozstania. Jestem mu do dzisiaj niezwykle wdzięczny za rady, które mi dał. Na forum znalazłem wiele informacji jak się przygotować do rozwodu. No i zacząłem przygotowania. Przegrzebałem przeszłość, znalazłem dowody zdrady, udokumentowałem, znalazłem prawnika. Same przygotowania i procesy myślowe to może być długa historia przemiany myślenia - ale te historie dobrze znacie przecież. Żonie oznajmiłem, że dostanie do podpisania papier i ma go podpisać a w sądzie ma iść w kierunku jak najszybszego zakończenia sprawy to ja nie będę wywalał na światło dzienne gówna, które mam w papierach i nie zniszczę jej kariery - bo to były fakty, które spowodowałyby jej natychmiastową katapultę z roboty. Nie miałem intencji dopierdolenia żonie bo wiedziałem, że będziemy razem wychowywać dzieci przecież i wpędzenie jej w ruinę odbiłoby się na dzieciakach. Ustaliliśmy podział majątku, poszliśmy do sądu. Rozprawa trwała 30 minut. I było po wszystkim. Pogratulowałem żonie odzyskania wolności i rozpoczęcia nowego życia. I poszedłem w stronę zachodzącego słońca 😛. Dzieci zamieszkały u ex a ja je regularnie odwiedzałem i mam z nimi bardzo dobry kontakt.
W trakcie małżeństwa i przed nim nigdy nie zdradzałem żony. Generalnie jestem tak zaprogramowany, że bardzo źle znoszę robienie czegokolwiek źle w stosunku do bliskich mi osób. Dlatego po prostu tego nie robię. Nawet kłamstwo przychodzi mi niezwykle ciężko i widać to po mnie jak na dłoni. Dlatego bliscy często słyszą ode mnie niewygodne prawdy - bo tak jest mi łatwiej i tyle.
Zaraz po rozwodzie zacząłem odbijać sobie “stracony” czas. Sporo podróżowałem i sporo bawiłem się z kobietami. Dużo spróbowałem, zbadałem swoje preferencje i granice jak tylko chciałem. 3 lata trwało moje romansowanie z PUA, Tinderem i imprezowaniem (dla jasności - nie było to w ilościach i stylu patologicznym - ale intensywnie). Potem się nieco uspokoiłem i przez jakiś czas próbowałem nawet znaleźć sobie kobietę do związku. Miałem kilka FWB ale też nie wykluczałem, że pójdę dalej (ale z pewnością nie w kolejne małżeństwo). Miałem jednak trudności by znaleźć partnerkę, która by spełniała moje oczekiwania, a po jakimś czasie zwyczajnie odpuściłem. W sumie w tłumie kobiet, które poznałem dwie nadawały się, moim zdaniem, do trwałej relacji. Ale odległość geograficzna zrobiła swoje i się rozeszło po kościach. Swoje motywacje do odpuszczenia sobie związków obecnie opisałem to w tym poście po pytaniu jednego z użytkowników: Dlaczego stałem się MGTOW? Dzisiaj, gdy o tym myślę, to jest zasadniczo jeszcze jedna. Nie chcę być ograniczony zobowiązaniem związkowym - jeśli pójdę na masaż to na pytanie czy chcę “happy ending” zawsze odpowiadam tak (gdy masuje mnie kobieta), gdy pojadę na konferencję i podczas imprezy wieczornej jest dobra zabawa to też nie chcę się ograniczać, gdy chcę pójść do profesjonalistki i poszaleć na grubo to idę, gdy jadę w egzotyczne miejsce i chcę spróbować egzotyki to próbuję. W związku zarzucałbym się poczuciem winy - to też ma znaczenie wśród wymienionych wcześniej powodów.
W ostatnim czasie, miałem znów nieco kłopotów z byłą żoną. Tym razem chodziło o to, że ukrywała przede mną, iż z naszą starszą córką niedobrze się dzieje. Dopiero gdy w jej domu zaczęło dochodzić do patologii a ona nie wiedziała co z tym zrobić to zaczęła mówić mi prawdę. Gdy w jej domu doszło do tego, że szarpała się z córką i musiała wezwać Policję, musiałem porzucić mój wygodnicki tryb życia i zabrać córkę do siebie. Po roku udało mi się ją wyprowadzić na prostą. Nie będę pisał o szczegółach bo nie chcę. Napiszę tylko, że widzę to jako kolejne durne zachowanie ex-żony, która nie potrafi się przyznać do porażki czy do tego, że coś idzie źle. Wszystko na pokaz musi wyglądać ślicznie - dopóki się nie zawali. Pani manager nie jest w stanie przyznać się do tego, że coś w jej życiu może iść niedobrze. Teraz jest OK lecz miałem i ja zimny prysznic, stwierdzając, że wciąż nie mogę jej wierzyć, miała i ona bo córka dopiekłą jej bardzo mocno. Oczywiście opowieść jest szersza ale nie piszę o tym bo nie wciągnę tutaj dzieci w tę pisaninę. Z dziećmi mam kontakt bardzo dobry - zwłaszcza z młodszą córką, która chętnie robi ze mną dosłownie wszystko - chodzimy razem na spacery, na kawę, narty, bilard, kręgle, oglądamy fimy, dużo rozmawiamy, gotujemy, jeździmy na wycieczki itp itd. Starsza czasem dołącza, czasem nie ale mój kontakt z obydwiema jest bardzo mnie zadowalający.
Mogę tutaj napisać, że redpill związkowy bardzo zmienił moje życie i bardzo pomógł zrozumieć świat związków, moje ograniczenia i inne podejście kobiet do mężczyzn. Inne niż prezentowane w mainstreamie. Wiedza, którą mam obecnie wydaje mi się oczywista ale jeszcze 10 lat temu nie przypuszczałem nawet, że istnieje i na każdym kroku popełaniłem błędy, których dzisiaj bym nie robił lub wystrzegałbym się sytuacji, w które sam się wplątywałem. Świetnymi nauczycielami byli dla mnie XYZ, Rollo czy Glover. Ale bezsprzecznie najlepszą nauczycielką była ex.
Obecnie moje życie z kobietami wygląda tak, jak napisałem tutaj: "Baby, ach te baby..." Różne podejście do kobiet, przyczyny.
Dawno przestałem stawiać je na piedestale, ani nie ma we mnie nienawiści czy zdziwienia - nie mam złudzeń co do tego jak operują w świecie (najlepiej jak potrafią wykorzystując swoje predyspozycje) i co do moich potrzeb względem nich. Dużo ironizuję na temat zachowań kobiecych a bierze się to z mojej naiwności względem kobiet, którą miałem w przeszłości. I tyle. Żyję swoim stabilnym życiem i nie oglądam się za siebie. Jest mi w życiu bardzo dobrze.
Obecnie wracam do pracy zawodowej (bo zrezygnowałem z niej na czas kłoptów ze starszą córką), pielęgnuję stare hobby (krypto, książki i nurkowanie), znalazłem nowe-stare (gra na gitarze), porzuciłem po drodze wszystkie nałogi i złe przyzwyczajenia, uprawiam sport, zwiedzam świat i jeszcze postanowiłem wspólnie z chłopakami rozruszać to forum 🙂. Byle do przodu.
Pozdrawiam!