Nie wiem jak podsumować swoje relacje z ojcem, albo jak go podsumować jako człowieka. Ale najbliższy był mi opis właśnie @“[usunięty]”Nieszczęśliwe kobiety -ego. Nie jest złym człowiekiem, a bym powiedział, że nawet dobrym, ale w najbliższych relacjach, czyli w tych co się naprawdę liczą, zawsze był jak słoń w składzie porcelany. Jak ktoś, kto chce dobrze, ale zawsze musi koncertowo spierdolić wszystko czego się dotknie. Nie było u nas nigdy jakiegoś niedostatku, bo jak już kiedyś wspomniałem, oboje rodziców było po studiach, a wtedy to coś znaczyło, ale też nie tak do końca, bo powiedział, że był taki moment, że babcia po dziadku wojskowym miała więcej emerytury, niż oboje razem zarabiali pracując.. Niby miał znajomych ze studiów i utrzymywał z nimi kiedyś jakieś kontakty, ale nigdy nie umiałem zrozumieć jak on to robi i na jakich zasadach, skoro widziałem jak traktuje mnie i matkę. Miałem teorię, że to wszystko jest powierzchowne. Zadzwonić, pogadać o pierdołach, podtrzymać kontakt, ale bez żadnej szczególnej głębi emocjonalnej. Odkąd zyskałem świadomość tego co się wokół mnie dzieje, czyli w wieku powiedzmy kilku lat relacja rodziców już w zasadzie nie istniała. Matka się wyprowadziła, do innej sypialni, a on nie umiał nic z tym zrobić, ani z nią porozmawiać, ani zawalczyć o swoje. Matka czasami ośmieszała go w moich oczach “zobacz co ojciec zrobił..”, a ja oczywiście jako małe dziecko się śmiałem, ale on uważał, że zawsze byliśmy przeciwko niemu, chociaż tak na prawdę zawsze szukałem z nim kontaktu i jakoś nigdy to nie wychodziło. Myślę, że nigdy tak na prawdę się nie umiał otworzyć emocjonalnie. W zasadzie był wiecznie nieobecny emocjonalnie. Nie pamiętam, żeby jego schemat zmienił się od ostatnich 30 lat.. W zasadzie wracał z pracy, zjadł coś i walił się przed telewizor.. Natomiast na jakichś imprezach rodzinnych czy innych to uwielbiał być duszą towarzystwa, zawsze podkolorozowywał swoje historyjki, uwielbiał komplementy i wszystko co łechce jego ego. Miał też farta, bo w pewnym momencie załapał się do firmy na początku lat 90tych, tak, że w okolicach emerytury był już mistrzem produkcji i nie wiem czy nie jakiś wicedyrektorem, więc uwielbia się kreować na człowieka sukcesu, chociaż tak na prawdę miał farta, że się podpiął pod właściwych ludzi, we właściwym czasie, bo żaden był z niego przedsiębiorca.. Ale nie przypominam sobie, aby poza pracą miał jakieś ambicje i inicjatywy.
Kiedyś w łazience zaczęły przeciekać nam rury doprowadzające do kranu do wanny, więc skuł płytki, a później tam położył kawałek dębowej deski.. No i ta deska później tam była przez kolejne 20 lat..
Był bardzo krytyczny do innych, ale był przy tym nieskończonym hipokrytą, potrafił szydzić jak ktoś miał kilka kilo nadmiarowych, samemu mając kilkadziesiąt.. Przy tym wszystkim bardzo szybko się irytował i denerwował. Nie umiał nigdy odpowiadać konkretnie na pytania. Jeśli ktoś nie spijał nektaru z jego ust, tylko zadawał pytania, albo dawał kontrargumenty, to od razu miał pretensje, że się czepiam, albo zawsze “z matką” jesteśmy przeciwko niemu..
Przez cały czas jak jeszcze mieszkałem z rodzicami miał kilka takich momentów, że przypominał sobie, że jest ojcem. I tak na przykład, kiedyś bez żadnych konsultacji, kupił do domu 3 pizze z pieczarkami, a nawet nie wiedział, że ja nie jadam pieczarek, bo po pierwsze nie nawidzę, a po drugie zawsze boli mnie brzuch. Kiedyś z kolei po powrocie z roboty, stwierdził, że za dużo siedzę w domu i mam wyjść na dwór, a ja oglądałem akurat Dragon Balla na RTL7 (kto pamięta ten zrozumie..). I po serii włączania i wyłączania telewizora pierdolnąłem pilotem z całej pary o ziemie, zapewniając nam deszcz przycisków.. Innym razem zrobił coś podobnego już nie pamiętam i mnie już do takiej granicy doprowadził, że mu przykopałem w dupę, a on mnie uderzył w gębę.. Później przyszedł przeprosić i to chyba był jedyny raz w życiu, kiedy mnie przytulił, chociaż mam teorię, że bał się wpierdolu od matki jak się dowie 🙂 ..
Myślę, że nigdy do niego tak na prawdę nie dotarło, że mógłby mi okazywać szacunek, należny zwykłemu człowiekowi, nigdy się nie nauczył pukać jak wchodzi do mojego pokoju. chociaż ostro o to walczyłem, w końcu stwierdził “że to jego mieszkanie”. Zawsze przy ludziach budowanie swojego imiagu zaczynał od jakiegoś upokorzenia mojej osoby. Nawet w zeszłym roku się zdarzyło, że poszliśmy na spacer i akurat były gofry z bitą śmietaną, których nie jadłem wieki i były tam dwie fajne młode dziewczyny, to dojebał coś w stylu, “że właśnie opierdoliłeś tyle schabowych, że myślałem, że już nie znajdziesz miejsca”, przysięgam kurwa, stanąłem jak wryty, bo nie wiedziałem, czy mam się spalić ze wstydu, czy może najpierw powinny mi opaść ręce, ale kurwa sytuacja była nie do odratowania.. Jemu to się wydawało zabawne.. szkoda, że nie widział, że to było czyimś kosztem..
Z jednej strony zawsze kochałem go bezwarunkowo i zawsze wydawało mi się, że to jego zachowanie wynika z jakiegoś wewnętrznego cierpienia, ale ostatnio się zacząłem zastanawiać, czy właśnie tak nie wygląda syndrom sztokholmski..
Z jednej strony, jeśli chodzi o finanse, to zawsze można było dla niego liczyć, ale często było tak, że trzeba było zrobić dokładnie tak jak on chce, bez żadnego pierdnięcia, żeby nie było zgrzytów. Na przykład po studiach, gdzieś po roku pracy zaproponował, że kupi mi auto, ale oczywiście to musiało być jakie jak on chce i żadnej dyskusji nie było, już byłem zdecydowany, powiedzieć mu, żeby się wypchał, ale matka mnie przekonała..
Tak że podsumowując, niby chłop chce dobrze, ale na wielu płaszczyznach i tak jest zmorą mojej egzystencji.. Wiele razy się zastanawiałem jak to możliwe.. Matki kilka razy pytałem w życiu, czy na pewno jestem jego synem, bo jego zachowanie odbierałem jako nienawiść i nie umiałem sobie w żaden sposób wytłumaczyć, jak można tak traktować swoje dziecko..
Nie da się z nim porozmawiać na temat jego zachowania, bo zawsze ma jakieś bullshitowe wykręty i nie przyjmuje żadnych argumentów. I tak jest lepiej niż kiedyś, bo potrafił naskoczyć na mnie bez powodu, teraz zdarza się to od święta.. Niby mnie wysłali na studia, nigdy mi niczego nie brakowało.. oprócz relacji z ojcem.. nie wiem, może jestem niewdzięczny..
Pamiętam, że kiedyś mi kupił lego technics, matka mówiła, że prawie całą pensje kosztowały, ale wybaczyła mu jak zobaczyła, że od klocków nie odchodzę..
Pewnie jeszcze by się nazbierało tych historii.. Sorry, jeśli opowiadałem pokrętnie, ale zbierałem myśli, jak lecą..
Ostatnio doszedłem do wniosku, że wiele z tych zachowań, wynika z tego, że po prostu go nikt nie nauczył inaczej.
Co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że wiele schematów zachowań w życiu, wynosimy z rodziny na bardzo bardzo głęboko podświadomym poziomie, tak, że pół życia może minąć zanim niektóre się ujawnią..