azagoth Dobre spostrzeżenie, które jakoś umyka wszystkim pseudo-patriotom nawołującym do walki i wojen o słuszną sprawę.
W wojnach giną silni, odważni mężczyźni (słabi też), którzy nie przedłużą swojej linii genetycznej. Kto pozostaje?
Psychopatyczni politycy.
Tchórzliwi dezerterzy.
Szczęśliwcy, którym udało się wyemigrować przed początkiem wojny.
Szczęściarze, którzy wojnę przeżyli (bo to ruletka a nie bohaterstwo o tym decyduje - życie to nie film).
Kombinatorzy, którzy wywijają się z łapanki.
Po każdej wojnie mamy zatem coraz mniejszą populację silnych, odważnych mężczyzn (inna rzecz, że naiwnych, jeśli dali się wciągnąć dobrowolnie w wojnę) i mniej ich spuścizny genetycznej i dzieci wychowanych z takim mentalem a więcej powyżej wymienionych.
Niestety spuścizna genetyczna wyżej wymienionych również nie będzie chciała pracować na rzecz rozwoju i dobra cywilizacji i społeczeństwa a będzie od tego uciekać i kombinować jak tego nie robić - idąc za przykładem ojców.
To nie jest takie proste.
Druga sprawa, to pewna niekonsekwencja w Twoich wypowiedziach.
Jesteś przeciwnikiem wojska, nie wziąłeś udziału w szkoleniu i generalnie jesteś przeciwnikiem wojny więc pewnie też próbowałbyś jej uniknąć.
Z drugiej strony, gdybyś nie miał ‘szczęścia wyemigrować przed początkiem wojny’, widzisz się w którejś z wymienionych przez siebie grup?
Uważasz że Twoje geny są przez to jakieś gorsze, więc w konsekwencji i Twoje potomstwo?
Nie przypuszczam i tego nie sugeruję, więc sam widzisz.
Co do samych wojen i dlaczego to nie jest takie proste jak opisałeś.
Przykład przez Ciebie podany, jeśli chodzi o żołnierzy i ich cechy, będzie z grubsza pasował jedynie do żołnierzy ruchu oporu, którzy są wstępnie wyselekcjonowani, są patriotami. Może jeszcze siły specjalne.
W klasycznej wojnie giną wszyscy, jak leci. Z reguły taka wojna wiąże się z masowym poborem i większość nie ma innej możliwości, więc w tej masie wojska masz wszystkie postawy.
Zaś podane przez Ciebie przykłady na wyniszczenie tkanki narodu pasują idealnie, kiedy zobaczyć co armia czerwona robiła na zajętych przez siebie terenach, jak selekcjonowała ludność cywilną i mordowała wszystkich, którzy dla tej tkanki stanowili budulec.
Ale tu nie chodzi o żołnierzy (choć też, ale tylko oficerów), a tych właśnie którzy pozostali, a którzy jednak byli dla struktury panstwa wartościowi.
Ten przykład pokazuje, że ludzie wartościowi w omawianym przez Ciebie kontekście, to nie tylko żołnierze.
Cortazar Dla zwykłego normika nie mającego znajomości, pieniędzy, szans na karierę a stojącego u progu dorosłości to takie pójście do wojska jest i było jedynym wyjściem. Tam dostawał szkolenie, żarcie, mieszkanie i szansę na jakieś lepsze życie. Z góry wiedział na czym stoi i wybierał to lub beznadzieję codziennej pracy za minimum do przetrwania. (oczywiście wyjątki zawsze się zdarzały i się tacy wybijali ponad przeciętność)
Historia ludzkości to historia wojen i tych bezimiennych poległych zawsze było jest i będzie najwięcej. Co zrobić?
Ten przykład pasuje do czasów minionych, jeśli chodzi o Polskę, kiedy jeszcze mieliśmy armię z poboru. Wtedy kadra zawodowa rzeczywiście miała dobrze, mógł się w jej szeregi dostać ktoś bez perspektyw i wygodnie ustawić, czasem aż do emerytury czas spędzając w koszarach.
Z mojej perspektywy, a kilka lat mojej służby w wojsku przypadło na czasy przejściowe.
Służyłem w formacji uważanej za elitarną i raczej nie było w tym przesady, cykl szkoleniowy był intensywny i ciężki, za to pieniądze lepsze niż w normalnych formacjach.
Robiłem to co lubiłem, czyli dużo chodzenia po górach, skoki ze spadochronem, latanie śmigłowcami, narty w zimie, wspinaczka, sztuki walki, zjazdy na linach po budynkach i co tam jeszcze a to wszystko w fajnej, ciekawej ekipie.
Dużo wyjazdów i szkoleń od zagranicznych- misje które rzeczywiście były wtedy pokojowe, ćwiczenia poza terenem kraju, itp.
W kraju, np konkretne, wielotygodniowe szkolenia w akademiach cywilnych czy innych instytucjach.
Co najlepsze- płacili mi za to.
Żyć nie umierać, było ciekawie i dynamicznie ale z drugiej strony czasem w przeddzień dowiadywałem się że wyjeżdżam na kilka tygodni, a miałem już rodzinę.
Kariery wielkiej bym nie zrobił ze względu na system jaki wtedy jeszcze obowiązywał.
Mieszkanie- pokój z kolegą na terenie jednostki, gdybym chciał skorzystać.
Kasa- mimo że niezła, żadne cuda w porównaniu z możliwościami w cywilu.
Więc jeśli chodzi o polskie warunki, trzeba to lubić albo rzeczywiście nie mieć innych perspektyw.
Teraz już trochę lepiej że ścieżką rozwoju, ogarnęli się, ale wiąże się to z przeprowadzkami co kilka lat więc też nie dla każdego.
W armii USA wygląda to o wiele lepiej. Miałem dużo kontaktu z nimi i z tego co pamiętam, po kilku latach służby odchodząc, armia płaciła im za wyrobienie kwalifikacji zawodowych, czasem studia które są tam płatne.
Więc tam rzeczywiście wojsko dawało spore możliwości. Inna sprawa, tam były żołnierz jest inaczej postrzegany. Ci ludzie są szanowani, mają łatwiej.
Jeśli chodzi o samo podejście do wojny, te przecież te też są różne.
Pamiętajcie, że nasza armia jest ustawiona na obronę kraju. Jest defensywna, nie ofensywna.
Pomijając dwie kontrowersyjne misje i siły specjalne, polski żołnierz nie jest przwidziany do udziału w żadnej wojnie poza wojną obronną.
Jestem zwolennikiem silnej armii. Tylko mając taką armię, można wojny uniknąć. To jest trochę paradoksalne, ale tylko z silnymi się liczą więc o tę siłę trzeba dbać.
Chyba ze ma się szczęście być państwem nieistotnym z punktu geostrategii albo położenia geograficznego, ale to nie w przypadku Polski.
Byłoby super gdyby silnej armii towarzyszyli sprawni politycy dbający o interes państwa, ale to już inna historia.