Sydney Jakiś konkretny przykład?
Lata temu sfinansowała pół komputera, na który miałem chrapkę. Poza tym nic spektakularnego, ale raczej całokształt. Przy zarobkach podwójnych względem moich, to ona naciskała na wspólnotę majątkową (choć jej to odradzałem). Ja zazrądzam finansami i rachunkami za utrzymanie, mam nieograniczony dostęp do jej konta, robimy zakupy, które indywidualnie oszczędniej bym planował. Ze względu na tą proporcję, w większym stopniu finansuje duże wydatki - kredytowanie mieszkania, kupno samochodu itp. Gdybym miał się opierać wyłącznie na sobie, nie miałbym jeszcze rodziny. Jest oszczędna, ale nie przesadnie i wspólnie planujemy inwestycje i oszczędności.
Sydney Nawet nie chodzi o to czy chce się dzielić czy nie, mężczyźni po prostu mają inne priorytety podczas dobierania partnerki niż majątek.
W moim przypadku to prawda i nie. Dla mnie to nie miało znaczenia, ale z czasem muszę przyznać, że wygodnie mieszkać z zabezpieczoną materialnie i rozsądną pod tym względem partnerką. Nie szukałbym już nieogarniętej podfruwajki, która nie radzi sobie z pieniędzmi.
NimfaWodna Ja wychodze z założenia, że żadna ze stron nie powinna być pasożytem finansowym.
Tak. Często ludzie dookoła zapominają o tym aspekcie równouprawnienia.
Baelish Może pokrywa część wydatków po prostu, to już np. dla mnie satysfakcjonujące dzielenie się. Np. Ty płacisz za kino, ja za taksę do domu, albo coś w ten deseń.
To właśnie na etapach początkowych związku pokazywała mi moja obecna żona. Bez fanzolenia sięgała po portfel jeśli chciała za coś zapłacić, albo usiąść w jakiejś restauracji.