Zakładam ten wątek na prośbę @Meg4tron - temat jest bardzo obszerny i tu go jedynie nieco liznę.
Większość kierunków w psychologii przyjmuje, że jako ludzie dzielimy wiele tych samych potrzeb - chcemy czuć się akceptowani, chciani, lubiani, kochani, “przyjęci” tacy, jacy jesteśmy - w skrócie - że jesteśmy zaprogramowani do szeroko pojmowanej “miłości” (i tym terminem pomocniczo będę się posługiwał w dalszej części tego wpisu). Mamy również oczywiście potrzebę bliskości fizycznej, o różnym nasileniu, co wynika m.in. z tego, na ile te potrzeby były zaspokajane we wstępnej fazie naszego życia.
Nie lubię uogólnień, uważam je za dosyć duże zniekształcenie poznawcze (pozdrowienia dla redpillersów), niemniej jednak jak żyję nie spotkałem człowieka, który by tych potrzeb nie posiadał i w jakiś sposób tego nie objawiał. Strategii na ich zaspokojenie jest bowiem nieskończona ilość, są one zdrowe (np. związek, przyjaźń), jak i mniej zdrowe - potrafimy zastępować “miłość” alkoholem, jedzeniem, kompulsywnym seksem, masturbacją, zbieraniem lajków, uznaniem w pracy, przynależnością do grupy wyznającej określone poglądy, w której będziemy doceniani, o ile się dopasujemy do głównego przekazu (np. takie fora jak BS) i tak dalej. W skrócie - zawsze chodzi o wytworzenie w sobie pewnego stanu emocjonalnego, który da nam odczucia zbliżone do bliskości emocjonalnej czy też fizycznej, przyjemności, która jest z tym związana.
Ta część zagadnienia omówiona jest dobrze w poniższym filmie, który bardzo polecam:
VIDEO
O tym, jak istotne są to dla nas potrzeby świadczy nasze życie, które zorganizowane jest wokół tego, by je zaspokoić - część z nas pracuje, ćwiczy, katuje się dietą, dba o rozwój intelektualny, by za pewien czas “odebrać nagrodę” (dziękuję @KptSkok za to trafne określenie) w postaci miłości jakiejś urodziwej niewiasty (nie wierzę nikomu, kto twierdzi, że ćwiczy dla samego siebie - podświadomie chcemy się podobać babom, a nie sobie, czysta biologia), część pracuje, by mieć pieniądze, za które kupi sobie substytuty “miłości”. I tak dalej.
No i teraz powstaje pytanie - dlaczego tak wiele osób będących w związkach albo mających potencjał, żeby taki związek mieć zamiast tworzyć bliską, głęboką emocjonalnie więź ze swoim partnerem/partnerką i karmić swoje potrzeby w zdrowy sposób zadowala się substytutami?
Odpowiedzi na to pytanie może być bardzo wiele.
Pierwsza - związki (i ogólnie relacje) są trudne, nawet bardzo. To nie tylko przyjemne uczucia, ale i te nieprzyjemne. Często nie mamy w sobie przestrzeni na to, by je pomieścić, akceptować, nie zostaliśmy tego nauczeni, nie wolno było nam się złościć czy smucić, mamy bardzo ubogi katalog reakcji emocjonalnych (w efekcie mężczyźni poprzez wkurw mogą w sposób dalece ułomny i nieefektywny wyrażać bardzo wiele emocji). Nie czujemy się bezpiecznie z tym, co faktycznie czujemy. Mamy pewien obraz samego siebie - trudno nam znieść to, że wkurzamy się na partnerkę, jesteśmy nią rozczarowani, frustruje nas. To całkowicie normalne, że tak będzie - w końcu mamy do czynienia ze zwykłym człowiekiem. Ukrywamy te uczucia, a niewyrażone oddalają nas od partnerki = nie ma bliskości.
Druga - bliskość źle nam się kojarzy. Ma to związek bądź z naszymi pierwszymi doświadczeniami z dzieciństwa (nasi opiekunowie mogli nas nie akceptować, być wobec nas krytyczni, odrzucający, niedostępni emocjonalnie) bądź z wcześniejszymi związkami, w których doznaliśmy silnych, negatywnych przeżyć. W efekcie bliskość kojarzy nam się z bólem, unikamy jej, boimy się powtórki z rozrywki. Chcemy być blisko (nie da się pozbyć tej potrzeby), a jednocześnie nie potrafimy tej bliskości przyjąć, gdy ktoś nam ją chce zaofiarować.
Trzecia - niskie poczucie własnej wartości, uważamy się za tak dalece niedoskonałych i wadliwych, że w zasadzie jesteśmy pewni tego, że druga strona nas odrzuci albo będzie z nas niezadowolona.
Czwarta - zbyt wysokie oczekiwania w stosunku do partnerki, nie do spełnienia dla normalnego człowieka (czyt. szukanie “himalajki”).
Piąta - zaburzenia lękowe, depresja, choroby psychiczne.
Szósta - nieumiejętność komunikowania własnych potrzeb.
Siódma - odrzucanie własnych potrzeb jako “kobiecych”, “niemęskich”, “prawdziwy mężczyzna potrzebuje kobiety tylko do ruchania” i tak dalej.
Wiele osób racjonalizuje swój lęk przed bliskością (z moich obserwacji - bardzo wiele z nich wybiera takie ideologie jak redpill czy MGTOW) przekonując całe swoje otoczenie, że samotność jest zajebista i najlepsza dla nich. Ewentualnie definiują samych siebie jako “introwertyków”, nie zdając sobie sprawy z tego, że i takie osoby potrzebują być blisko z drugim człowiekiem. Takich ancymonów rozpoznacie je po tym, że są bardzo aktywne w internecie na różnych forach.
Każdą perspektywę i sposób myślenia da się zmienić, zmieniając tym samym własny świat. I do tego zachęcam każdego, kto zauważa u siebie problemy opisane w tym wątku. Sama terapia lęku przed bliskością uznawana jest za najtrudniejszą do przeprowadzenia, bo lęk zakorzeniony jest głęboko w przeszłych doświadczeniach. Moim zdaniem jednak warto.
A czy łatwo znaleźć osobę, która nadaje się do związku czy też przyjaźni to materiał na zupełnie inny wątek.