Johnny Moim zdaniem bez idealizacji nie ma zakochania, my chcemy kochać kogoś wyjątkowego - i tak też postrzegamy obiekt naszych uczuć, mimo, że to obiektywnie zwyczajna osoba. To utwierdza nas w często nieuświadomionym przekonaniu, że sami jesteśmy wyjątkowi. Sami lubimy być kochani i wyjątkowi w oczach drugiej osoby.
Umówmy się w pierwszej kolejności, że zakochanie to jednak jakiś rodzaj psychozy i ma się wtedy zmienioną zdolność do percepcji rzeczywistości, lepiej nie podejmować wtedy żadnych wiążących decyzji i należy sobie to uświadomić dla własnego dobra. Mam podobne wnioski, że zakochujemy się głownie albo w wyobrażeniu drugiej osoby albo w naszym wyobrażeniu w oczach drugiej osoby- zależnie jak jesteśmy wcześniej ukształtowani osobowościowo.
Johnny I tak wygląda zdecydowana większość związków po etapie zakochania - on narzeka na nią, a ona na niego. Każde ma w głowie swój obraz idealnego partnera, w niczym nieprzypominający osoby, z którą jest w związku. Nic nie wygląda jak hollywódzki film. Nie ma fajerwerków, jest nudno, schematycznie, zero zaskoczenia, przewidywalność.
Bo tak wygląda to w zwyczajnym życiu.
To jest naturalny rozwój relacji, przejście z etapu zakochania do etapu stabilizacji. Zawsze istnieje ryzyko, że to co widzimy w drugiej osobie, jest tylko odbiciem pozornym, warto dążyć do konfrontacji, bo im wcześniej wyjdzie ten błąd spostrzegania tym lepiej dla wszystkich. Mnóstwo energii i zaangażowania trzeba włożyć aby ZOBACZYĆ drugiego człowieka, a nie własne myślenie o nim, nie każdemu się chce, nie każdy potrafi, łatwiej jest wymienić na nowy model i odtwarzać schemat, a tak naprawdę nie możemy do cna poznać drugiego, bo człowiek zmienia się z kolejnym etapem życia, wydarzeń, poznajemy się przez całe życie, a i tak to za krótko.
Johnny Celem związku nie jest bowiem zapewnienie jednostce szczęścia, spełnienia, stałego dostępu do seksu (jakby nie było to możliwe bez relacji), spokoju, ekscytacji, przyjemności.
Celem związku jest wyłącznie spłodzenie i wychowanie potomstwa. Nic więcej
Johnny Ktoś może napisać, że są kobiety, które nie chcą mieć dzieci, a pragną związku. Poznałem ich w życiu mnóstwo i nigdy takiej nie spotkałem. NIGDY.
Owszem, miałem do czynienia z wieloma kobietami, które MÓWIŁY, wręcz ZARZEKAŁY się, że nigdy dzieci mieć nie będą - były bardzo różne, a to co je łączy obecnie to fakt, że mają dzieci.
Kobieta szuka “poważnego” związku w zdecydowanej większości przypadków po to, by spłodzić potomstwo.
No właśnie. Często zadaje sobie pytanie: po co? Po co chce coś zrobić, po co chce o czymś wiedzieć lub nie, po co o czymś myślę. Na pytanie po co mi związek nie odpowiem, że po to aby mieć z kimś dziecko i je wychować.
Tyle się mówi o jakimś mitycznym szale macicy, że nie do opanowania po przekroczeniu pewnego wieku wiec siedzę i czekam aż nadejdzie to tsunami, ale się nie zanosi mimo, że instynkt macierzyński mam (szczególnie się odpaliło mi na neonatologii, jak badałam te świeżo wyjęte noworodki, zalew oksytocyny i wewnętrzny przymus opieki nad bezbronnym młodym), ale nie przejął kontroli nad decyzjami.
Wiem na co się zdecydowałam i biorę pod uwagę, że mogę dzieci po prostu nie mieć, musiałam przemyśleć kwestię, co do przyszłości i zdecydowałam, że biorę to ryzyko na siebie.
No bo, po co jestem w związku?
Bo chcę w nim być, bez społecznej presji, bez nacisków z zewnątrz, bez imperatywu, że muszę przedłużyć gatunek.
Johnny . Życie nie dba o nasze związki i o nasze szczęście.
Samemu trzeba wykazać jakąś inicjatywę, jak to w życiu.