Moje ostatnie rozmowy z różnymi znajomymi utwierdzają mnie w przekonaniu, że wszyscy uczestniczymy w zbiorowym kłamstwie, daliśmy się zwyczajnie wydymać.
Związek mający dać nam szczęście, spełnienie.
Miłość romantyczna, aż po grób, bezwarunkowa, dwie połówki jabłka, i żyli długo i szczęśliwie.
Wielkie, trwające aż do śmierci uczucie, lojalność, bezinteresowność, rezygnacja z siebie dla drugiego człowieka.
Wierność i uczciwość będące fundamentem relacji.
Zakochanie jako wstępna faza miłości.
Wszystko do śmieci.
No bo w kim tak naprawdę się zakochujemy? W drugim człowieku czy w tym, co on sobą reprezentuje, w pewnym zestawie jego cech? Jeśli to drugie to mając przed sobą dwie osoby o podobnej charakterystyce, moglibyśmy się w zasadzie pokusić o rzut kostką i losowo wybrać obiekt naszego “zakochania”.
A może po prostu zakochujemy się w osobie, przy której czujemy się dobrze sami ze sobą, przy której możemy wyrażać w najpełniejszy sposób samych siebie?
Zawsze chodzi o nas i pewien nasz wewnętrzny stan, nie o drugiego człowieka - on jest tylko środkiem do celu.
Bo czy my faktycznie widzimy tą drugą osobę? My jej przecież kompletnie nie znamy, wiemy o niej tak niewiele, tak wiele sobie dopowiadamy bazując na ideałach, które mamy w głowie. Moim zdaniem bez idealizacji nie ma zakochania, my chcemy kochać kogoś wyjątkowego - i tak też postrzegamy obiekt naszych uczuć, mimo, że to obiektywnie zwyczajna osoba. To utwierdza nas w często nieuświadomionym przekonaniu, że sami jesteśmy wyjątkowi. Sami lubimy być kochani i wyjątkowi w oczach drugiej osoby.
No ale jakże wspaniale się przy tej osobie czujemy! To musi być miłość!
Problem w tym, że w momencie nieuniknionego osłabienia działania fenyloetyloaminy zaczyna się przed nami “pokazywać” prawdziwy człowiek, dostrzegamy wyraźnie jego wady, jego aktualny obraz nie pokrywa się z obiektem, w którym się zakochaliśmy (ten istniejący jedynie w naszej głowie obiekt “pomoże” nam wytrwać w relacji - będziemy za nim tęsknić, będziemy wymuszać na partnerze, żeby się zmienił, żeby się do tego obrazu dostosował, będziemy go gromić za to, że już nie jest taki jak kiedyś - że jest tylko zwyczajnym sobą, a nie ucieleśnieniem naszych wyobrażeń).
Nie będziemy zdawać sobie sprawy z tego, że ten obraz był jedynie mirażem, czymś, co sobie uroiliśmy.
I tak wygląda zdecydowana większość związków po etapie zakochania - on narzeka na nią, a ona na niego. Każde ma w głowie swój obraz idealnego partnera, w niczym nieprzypominający osoby, z którą jest w związku. Nic nie wygląda jak hollywódzki film. Nie ma fajerwerków, jest nudno, schematycznie, zero zaskoczenia, przewidywalność.
Gdzie to szczęście, gdzie to spełnienie? Biologia zaczyna upominać się o swoje, inne osoby stają się w naszych oczach atrakcyjne, ciągnie nas do nich. Jesteśmy w stanie permanentnej walki między wpojonymi nam zasadami moralnymi a biologią, pociągiem seksualnym. Czujemy się jak w klatce aż do momentu, gdy coś w nas pęknie i kończymy relację w ten czy inny sposób.
Tak, to gorzki obrazek. Daliśmy się nabrać.
Celem związku nie jest bowiem zapewnienie jednostce szczęścia, spełnienia, stałego dostępu do seksu (jakby nie było to możliwe bez relacji), spokoju, ekscytacji, przyjemności.
Celem związku jest wyłącznie spłodzenie i wychowanie potomstwa. Nic więcej. Gwarancją tego są przepisy prawa i zasady “moralne” - osoba porzucająca rodzinę spotyka się z szeregiem nieprzyjemności, społecznym napiętnowaniem.
Związek ma być przewidywalny, nudny, im więcej rutyny i mniej dram tym lepiej - bo to najlepsze dla rozwoju dziecka.
Masz przedłużyć gatunek.
Ktoś może napisać, że są kobiety, które nie chcą mieć dzieci, a pragną związku. Poznałem ich w życiu mnóstwo i nigdy takiej nie spotkałem. NIGDY.
Owszem, miałem do czynienia z wieloma kobietami, które MÓWIŁY, wręcz ZARZEKAŁY się, że nigdy dzieci mieć nie będą - były bardzo różne, a to co je łączy obecnie to fakt, że mają dzieci.
Kobieta szuka “poważnego” związku w zdecydowanej większości przypadków po to, by spłodzić potomstwo.
Jesteśmy egoistami, wszystko co czynimy w odniesieniu do innych ludzi opiera się na jakimś bardziej lub mniej subtelnym oczekiwaniu. Miłość romantyczna nie istnieje - istnieje wyłącznie kalkulacja, decyzja, wybór, nie mające nic wspólnego z przemijającymi, niestałymi uczuciami. Dodam, że jest to wybór wbrew biologii, bo pożądanie się wypala, a w związku z tym, że jesteśmy zwierzętami będziemy to pożądanie odczuwać, tyle, że już do innych osób - tak jesteśmy zaprogramowani, temu służy zakochanie - wyidealizować kogoś, odpalić hormony, spłodzić z nim dziecko, a potem powtórzyć schemat z kimś innym, kto ma nam zapewnić “szczęście” - permanentny stan błogiej przyjemności, nieznany życiu. Życie nie dba o nasze związki i o nasze szczęście.
Dlatego też mówi się, że w życiu faceta są trzy fazy:
Faza A. Kocham wszystkie kobiety
Faza B. Kocham tylko jedną kobietę
Faza C. Znów kocham wszystkie kobiety, z wyjątkiem tej jednej
Temat założyłem także dla siebie, bo moja podświadomość nie jest wolna od disneyowskich bajek i muszę stale przypominać sobie podstawowe prawdy.