Poniższe wpisy są tworzone przez multikulturowy, wielorasowy i wyznający każdą znaną religię jednoosobowy zespół. Wszelkie podobieństwo do osób, miejsc lub zdarzeń realnie istniejących jest wyłącznie przypadkowe (lub nie).
Komisariat na podwrocławskim Psim Polu nie należał do najpiękniejszych zabytków polskiej architektury. Nie znajdował się pewnie nawet w pierwszym milionie pozycji listy. Nieważne jednak, jak bardzo pokraczny, budynek był oceniany zdecydowanie wyżej niż jego rezydenci. Powszechnie nienawidzona w całej Polsce mundurówka, osiągała absolutne niziny w niewielkich rejonach takich jak ten. A najgorszą fuchą na służbie był lipcowy nocny dyżur. Temperatura, otępiająca nuda i żółte ściany o odcieniu dyzenterycznych wydalin w równym stopniu przyczyniały się do tego wrażenia. Przynajmniej zakupione za unijne fundusze wyposażenie pozwalało na rozegranie czegoś więcej niż tylko partyjki sapera, albo obejrzenie filmu. Dyżur telefoniczny nie wliczał się zazwyczaj do obowiązków aspiranta sztabowego, ale na szczęście cała najświeższa historia służbowa Marka Miglasa polegała właśnie na niewywiązywaniu się z obowiązków. Nie narzekał więc głośno, za to w duchu puszczał jedną wiązankę przekleństw za drugą w przerwach pomiędzy rozważaniem wypowiedzenia, a ważeniem wcześniejszej emerytury, która póki co mu przysługiwała. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk dzwonka. Początkowo zamierzał go zignorować, ale następujące po nim walenie w drzwi stało się tylko bardziej natarczywe. Może któryś z kolegów ściągał na bazę z lokalnym obszczymurem?
– Chwila! – przeklikał na podgląd z kamery przy drzwiach. Bingo. Żul nie wyglądał na bardzo wstawionego, ale zdecydowanie zaniedbał higienę osobistą. Po ustach błąkał mu się lekki uśmiech.
– Dzień dobry – wyartykułował nawet całkiem niebełkotliwe przywitanie. – Dobry wieczór raczej.
Miglas nacisnął przycisk, zwalniający blokadę i dopiero po otwarciu drzwi spostrzegł, że bezdomny jest sam. Nie zmieniając pozycji chwycił za kaburę, ale mężczyzna nie wyglądał jakby miał sprawiać zagrożenie. W razie czego, w pokoju obok spał jeszcze szeregowy Suchański , przez kolegów pieszczotliwie zwany Glebą od swojego zamiłowania dla efektownych zatrzymań.
– W czym mogę pomóc?
– Szukam żony i córki – mężczyzna pokazał zdjęcie w foliowej koszulce.
– O tej porze?
– A o jakiej porze pan aspirant wolałby żeby zaginęły?
Westchnął.
– Proszę wejść. - Bydlę. Trzeba było przyjąć zgłoszenie. – Dokument tożsamości proszę.
– Nie posiadam. Proszę mi mówić Lester – Zrzucił brezentowy worek z ramienia i podał rękę, ale widząc minę rozmówcy, szybko ją schował - chętnie opowiem coś więcej.
– Proszę przynieść dowód osobisty, a ja chętnie więcej wysłucham. Tymczasem dobrej nocy życzę. – ponownie nacisnął przycisk zwolnienia blokady, ale mężczyzna zignorował brzęczyk.
– Panie Azizi, ja naprawdę potrzebuję pomocy.
– Czy my się znamy? - Wykorzystał ksywkę, którą znali tylko koledzy z pracy. Przeleciał w myślach listę bliskich osób, które mogły znać wstydliwy detal z przeszłości.
– Zapewniam, że nie. Znamy się, tyle że odlegle, jednostronnie i do tego jeszcze nie teraz. Wiem jednak, że miał pan nieprzyjemne seksualne doświadczenie z silnie niezdecydowaną kobietą na podobieństwo komika z Ameryki, które doprowadziło do pańskiego pobytu w tym miejscu.
Miglas oburącz rąbnął w biurko i zerwał się na równe nogi.
– Ok! Jeśli to żart to wyjątkowo głupi. Jeśli szantaż…wiesz co? Po prostu spierdalaj, a ja postaram się o tym zapomnieć.
–Niestety nie mogę tego zrobić. No i naprawdę musi mi pan pomóc z poszukiwaniem rodziny. – wbrew wzburzeniu Miglasa bezdomny usiadł na krześle dla petentów. – Nie zamierzałem urazić, ale nie wiedziałem jak przykuć pańską uwagę.
Widząc stan policjanta, zaczął zawile tłumaczyć. Mówił szybko i ufnie, wymownie gestykulując, a twarz Miglasa na przemian bladła i czerwieniała, zgodnie z dziwaczną narracją, którą prowadził.
Markowi udało się usiąść dopiero, gdy mężczyzna skończył.
– Przyjmijmy, że wierzę. – zamierzał wlać w to zdanie sporo ironii, ale nie zdołał. Naprawdę zaufał szczerości nieznajomego?! - Jaka w tym wszystkim jest twoja rola?
– Zaglądanie za czwartą ścianę. Umiejętność metakognitywna. – wyrecytował, natychmiast starając się krzywym uśmiechem złagodzić dziwne zachowanie.
–- A bardziej po ludzku?
– Czasem wiem, co zrobić albo z kim rozmawiać. Nie tylko, ale … – zamrugał nagle, a tęczówki na chwilę uciekły w głąb głowy.- Już zbyt późno. Muszę pana nakłonić do wyjścia .
Zerwał się na równe nogi, poprawił worek na ramieniu i spojrzał na policjanta, jak na kilkuletnie dziecko, które nie rozumie, że rodzice chcą gdzieś jechać.
Chwila obopólnego zaufania zniknęła i bezdomny znów zachowywał się jak klasyczny świr.
– Tak się nie będziemy bawić. Kosmici z Alfa Centauri… Boże. Zdurniałem do reszty na tym Wypizdowie – przetarł oczy i spojrzał na zegarek. Trudno oczekiwać, że o trzeciej nad ranem mózg będzie funkcjonował prawidłowo. Spojrzał na przedziwnego włóczęgę ważąc opcje.
– Chodź, przekimasz się i pogadamy rano – wskazał niewielki pokoik, który służył tu za izbę wytrzeźwień. – Akurat mamy wakat.
Jutro puści go przez system, podzwoni, może załatwi jakąś pomoc. A sam zamierzał się napić. I tak Gleba miał przejąć słuchawki za kilkanaście minut.
– Lepiej odbierz telefon. – Żul ponownie usiadł i spojrzał na Miglasa zagadkowo. Nie spuścił z niego tego przeszywającego spojrzenia przez pierwsze trzy dzwonki. Czując coraz bardziej rosnące napięcie, aspirant skoczył do słuchawki, z niedowierzaniem wysłuchał zgłoszenia, pobrał dane i przekierował fachowo pozostałe służby ratunkowe, uzupełniając jednocześnie dane w systemie. Zgłoszenia od chorych psychicznie nie były może wyjątkową rzadkością, ale niepokój, który poczuł w związku z wizytą nocnego gościa i jego niejasna obietnica, chwilowo zwarły mu styki w mózgu. Obrócił się na fotelu, próbując zrozumieć. Napotkał tylko zmęczone, ale nadal tak samo przenikliwe spojrzenie podkrążonych oczu.
– Co? - wykrztusił.
– Nic takiego. Po prostu się zaczęło.