userdeleted W jaki sposób definiujecie miłość?
Wierzycie w nią czy jedynie w “haj hormonalny”, a potem przyzwyczajenie?
Jeśli wierzycie - w jaki sposób się dla Was taka prawdziwa miłość objawia?
Ciekawe pytanie.
Przez różne etapy życia miałem różne definicje miłości.
Ograniczę się do damsko-męskiej, nie wchodzę w miłość dziecka do rodzica czy do rodzeństwa, kuzynów czy przyjaciół.
Jak byłem za studenta mega zakochany, to nawet obiecałem jednej lasce która mnie zlała - obiecałem sobie że zawsze będę ją kochał (znaliśmy się ze 3 tygodnie). Tak że ten, to był haj i trzeba o tym pamiętać.
A tak poważnie: w długim LTR miałem definicję miłości: do partnerki zawsze pozytywnie, zawsze wspierająco, akceptować jej błędy, otaczać ciepłem, opieką, bezpieczeństwem, wsparciem.
Życie jest już dość okrutne na zewnątrz domu, aby sobie wypominać drobiazgi w domu.
Praktycznie moja miłość objawia się: jak ona coś zapomni - wybaczyć, nic się nie stało. Jak czuje się źle - pocieszyć, powiedzieć że jestem, wysłuchać. Jak chora - zawieźć do lekarza, posiedzieć.
Również wszystko wspólne: dom na pół, dorobek na pół, mój dorobek staje się wspólny bo kocham i chcę się dzielić co mam.
Powyższa definicja miłości obróciła się w takim kierunku, że musiałem potem chodzić 3 lata na terapię, byłem regularnie bity i prawie straciłem życie. Straciłem przez taką filozofię 10 lat życia oraz wszystkie oszczędności życia (5 związku, 3 lata walki sądowej, jeszcze conajmniej 2 lata).
Teraz już wiem: miłość mężczyzny jest idealistyczna, miłość kobiety jest oportunistyczna.
By the way: bezwarunkowo można kochać kobietę, dziecko i psa, mężczyznę nigdy.
Ja będę kochany ZA COŚ - za to jaki jestem, jak odpowiednio zaprezentuję się w kobiecej psychice dzień w dzień, jak będę prowadził jej percepcję mnie i jej wyobraźnię, jak będę dostarczał i ujmował jej emocjonalne ładunki w odpowiednich momentach.
Teraz:
Kocham siebie = jestem teraz wobec siebie taki, jaki byłem wobec mojej ex-partnerki, opiekuńczy, pomocny, akceptujący błędy, zawsze jestem przy mnie, zawsze służę sobie pomocą, akceptacją.
A wobec kobiety, która jakoś wg swojej definicji będzie mnie kochała, jaki będę to jeszcze się zastanowię, nie mam wyrobionego zdania, ale na pewno nie zrobię sobie więcej takiego zwyrodniałego świństwa jak ostatnio.
(ja pierdolę, ale wyszedł elaborat, niechcący)
EDIT, po namyśle dodaję:
moja definicja miłości jako wyparcia się siebie, stłumienia swoich potrzeb i nie wymagania niczego od partnerki była patologiczna, niebezpieczna, niszcząca i była dowodem współuzależnienia.
Nie próbujcie tego w domu!
Do następnego razu przyjaciele!