Themotha “Miłość, kiedy jedno spada w dół, drugie ciągnie go ku górze”
Niby tak, a jednak kojarzy mi się to z jakimś syndromem ratownika. Samo hasło chwyta za serce, ale nie wiem jak w praktyce miałoby to wyglądać poza dawaniem drugiej osobie przestrzeni na wyrażanie emocji i współczuciem.
Sam przekonałem się o tym, że nie da się zmienić drugiego człowieka - on sam musi tego chcieć. Nie da mu się również pomóc, jeśli nie jest na przyjęcie pomocy otwarty - nie wyleczymy komuś uzależnienia, depresji czy nerwicy. Nauczyłem się też tego, że błędem jest dawanie komuś rad, bo coś, co działa w naszym przypadku niekoniecznie sprawdzi się u osoby trzeciej.
W efekcie ciągnięcie kogoś ku górze (wbrew jego woli) brzmi jak przemoc, a nie miłość. Jeśli ktoś będzie chciał się podnieść to sam to zrobi.
Można na to jedynie cierpliwie czekać, ale pytanie też jak długo.
Imbryk A tak poważnie: w długim LTR miałem definicję miłości: do partnerki zawsze pozytywnie, zawsze wspierająco, akceptować jej błędy, otaczać ciepłem, opieką, bezpieczeństwem, wsparciem.
I to też chwyta za serce, ale w praktyce oznacza niestawianie granic i tłumienie emocji. Według tej definicji jesteśmy bowiem jedynie dobrzy, a tak przecież nie jest - mamy zwierzęce ciało, własne instynkty i własne “negatywne” emocje. Złość jest cholernie ważną emocją, a postępowanie w związku według ściśle określonych założeń to brak zgody na własną złość (no bo jak tu się złościć skoro mam być pozytywny i zawsze wyrozumiały?). Tutaj zresztą dobrze pokazałeś tą definicję z drugiej strony:
Imbryk moja definicja miłości jako wyparcia się siebie, stłumienia swoich potrzeb i nie wymagania niczego od partnerki była patologiczna, niebezpieczna, niszcząca i była dowodem współuzależnienia.
MalVina kochac oznacza chcieć, by to drugie było szczęśliwe, i żeby to działało wzajemnie
Kolejna pięknie brzmiąca definicja, aż przypomniał mi się dialog z “Ali G”:
- Kochanie, uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na świecie?
- Oczywiście Skarbie, zrobię co tylko chcesz
- Pozwól mi przelecieć naszą sąsiadkę!
Dostał oczywiście w pysk. Innymi słowy - chcę, żeby druga osoba była szczęśliwa, ale wyłącznie na moich warunkach 😉
Czy można to nazwać “miłością”? Wydaje mi się, że nie.
Sydney Bezwarunkowo możesz kochać siebie i dziecko. Kropka.
Tak jest.
Sydney Sam fakt, ze kobieta musi przeskoczyć u ciebie wizualnie próg ruchable jest WARUNKIEM.
Dowiodłem, że mężczyźni nie kochają bezwarunkowo kobiet, jednym zdaniem obaliłem to pierdololo RedPillersów o bezwarunkowości męskiej miłości do kobiety.
Nie znoszę tego pierdolenia robiącego z mężczyzn kogoś, kim oni z pewnością nie są. Redpillersi w tym zakresie nie różnią się niczym od zidiociałych feministek.
Dorośli ludzie kochają siebie nawzajem WYŁĄCZNIE warunkowo.
Czym według mnie jest miłość?
Dobrze to określił @Sydney:
Sydney Miłość to zrozumienie, otaczanie opieką, zrozumieniem, pozwalanie drugiej osobie na odczuwaniu swoich uczuć i emocji, płynięciu na nich oraz wyrażanie ich bez oceniania, pozwolenie mu na bycie sobą bez gry i akceptowanie go takim jakim jest. Wsparcie w ciężkich chwilach, bliskość fizyczna (nie mylić z seksem!).
Zdolność do empatycznego współodczuwania drugiej osoby.
Dorzuciłbym do tego współczucie, którego źródłem jest właśnie zrozumienie. Jeśli mamy jako taką samoświadomość to wiemy, że i nasz partner w dużej mierze kieruje się schematami zaczerpniętymi jeszcze z dzieciństwa i łatwiej nam przychodzi wybaczanie. W każdym związku będziemy się ranić, absolutnie w każdym, nawet tym najlepszym.
Warunkiem zaistnienia takiej miłości jest wzięcie odpowiedzialności za własne szczęście i emocje.
W praktyce jest to jednak bardzo trudne do osiągnięcia, bo wymaga udziału dwóch świadomych, dojrzałych emocjonalnie osób.
Każda inna “miłość” to dwójka zależnych dzieci w skórach dorosłych, które za swoim pośrednictwem próbują uzupełniać własne deficyty. W takim układzie jesteśmy zwyczajnie zastępczym rodzicem, a nie czyimś partnerem.