Zapewne bym spędził czas z bliskimi. Może zrobił coś, czego teraz zrobić bym nie mógł.
W sumie to już na granicy życia i śmierci byłem 2 razy. Raz gdy miałem 16 lat, przedawkowałem narkotyki, ratowali mnie. Bardzo się męczyłem, wyniki też kiepskie były. No a wtedy dzieckiem byłem. Później stan fizyczny mi się polepszył, ale banie miałem zrytą. Chodziłem do psychiatry, brałem leki, ale nadal miałem dziwne jazdy. Miałem kobite, to zerwała ze mną wtedy, noi trochę mnie to wszystko wtedy dobiło, ale jakoś znalazłem siłę w sobie. Wypadek no to, jak wypadek. Zajebalismy z kolegami w słupa. Każdy jakimś cudem przeżył.
Ja się zmieniłem dużo po tych sytuacjach. Moje podejście do śmierci, już jest inne niż kiedyś. Po narko mnie odcięło całkiem, nie bolało ani nic. Nie mogłem złapać oddechu, moje ręce były takie ciężkie, kręciło się w głowie, noi bam. Z charakteru też się zmieniłem, liczę tylko i wyłącznie na siebie. Zauważyłem, ilu znajomych to tak naprawdę zwykle kurwy.
Nadal mam zjazdy czasem i biorę leki, ale jest dużo lepiej niż wcześniej.
Większość osób, udających twardych, by się zesrało, gdyby dostali taki wyrok. Po tych też sytuacjach, które ja sam przeszedłem, nienawidzę, jak jakaś ciota, płacze i narzeka na życie o jakieś totalne bzdury. Znam chłopaków w moim wieku, co mają ciężkie nowotwory i nie narzekają, jak niektórzy, że jedna czy druga rzecz im w życiu nie wyszła. Gdy zetkną się ze śmiercią, wtedy uświadomią sobie, że te rzeczy którymi przejmują się na codzien, są gówno warte.