Z uwagi na zbliżający się Dzień Ojca chciałbym pogadać nieco o naszych staruszkach - o naszej relacji z nimi, o tym jak oceniamy ich ojcostwo i jak ono na nas wpłynęło. Zacznę od siebie.
Trudno mi jednoznacznie oceniać mojego ojca. Z pewnością był dużo lepszym ojcem niż jego własny ojciec, chociaż uczciwie mówiąc nie był to jakiś wielki wyczyn. Mój ojciec nigdy w życiu nie widział własnego ojca trzeźwego. Alkohol w stosunkowo młodym wieku zrobił z dziadka warzywo, mi również nie było dane kiedykolwiek z nim porozmawiać. Z pewnością łatwo było przebić takiego ojca.
Będąc uczciwym należy jednak przyznać, że ojciec się starał. Zabrał mnie kilka razy na ryby, piłkę i żużel, a poza tym grał ze mną przez kilka lat w amatorskiej lidze. Po ojcu mam zamiłowanie i smykałkę do sportów zespołowych. Jeśli z ojcem można było kiedykolwiek normalnie porozmawiać (bez mentorskiego tonu i traktowania mnie z góry) to właśnie o sporcie (ewentualnie o westernach, które obaj bardzo lubimy 😉 ). Często wspólnie oglądaliśmy różne mecze, podczas których siarczyście przeklinaliśmy, dopingując nasze drużyny.
Dla ojca ważna była moja edukacja - często w motywacyjnych przemowach mnie i rodzeństwu tłumaczył znaczenie wykształcenia dla naszego przyszłego życia. Nie zaakceptował mojego wyboru studiów, “przekonując” mnie do studiów, które kiedyś wymarzył dla samego siebie. Lubił przechwalać się tym, że jego syn studiuje prestiżowy kierunek.
Ja osobiście swoich studiów nie cierpiałem, bardzo się na nich męczyłem, ale jednocześnie czułem presję ze strony ojca, który wymyślił sobie “mnie” w określony sposób - ja miałem jedynie do jego wizji się dopasować.
Ojciec był człowiekiem bardzo ambitnym, ale jednocześnie z bardzo niskim poczuciem własnej wartości. Nosił w sobie mnóstwo gniewu, który wyrażał jedynie wobec mnie i mojego młodszego brata, na zewnątrz zaś pielęgnował swój obraz łagodnego człowieka. Często na nas darł ryja bez powodu, wpadał w jakiś dziwny szał, z równowagi potrafił go wyprowadzić najmniejszy drobiazg. To w relacji z nami mógł poczuć się silnym, ważnym, znaczącym - takim, jakim nie mógł się czuć nigdzie wcześniej, w szczególności w relacji z własnymi rodzicami.
Często “używał” mnie po to, żeby poprawić sobie własne zdanie na swój temat - gdy jako młody chłopak próbowałem mu pomagać w drobnym pracach przy naprawie auta czy domu szydził ze mnie i wyzywał, że nic nie potrafię, że mam dwie lewe ręce, że jestem ofermą, po czym wyganiał mnie i mówił, że sam się tym zajmie.
Bywał pomocny wobec mnie, przy czym pomoc ta okupiona była zawsze inwektywami, więc starałem się o nią nie prosić, podobnie jak moje rodzeństwo. Z czasem sam stałem się dla nich zastępczym ojcem, mój brat do tej pory zresztą traktuje mnie jak ojca, a swojego biologicznego się boi.
Z ojcem w dzieciństwie praktycznie nigdy nie rozmawiałem - nie licząc jego motywacyjnych “przemówień” i darcia ryja nie dane nam było szczerze usiąść i porozmawiać jak ojciec z synem. Przekonałem się, że nie dane mi będzie tego doświadczyć.
Mój ojciec był (i dalej w sumie jest) osobą niedostępną emocjonalnie, co - biorąc pod uwagę to, jak wyglądało jego własne dzieciństwo - łatwo można zrozumieć. Nigdy nie okazywał mi jakichkolwiek uczuć, nie widział mnie. Nie interesowały go również moje uczucia, potrafił w łatwy sposób mnie ranić i deprecjonować. Nie potrafił słuchać, nie interesowało go to, co mówię, nigdy nie chciał “mnie” poznać, “mnie” prawdziwego - obcował jedynie z pewnym swoim wyobrażeniem “mnie”, któremu miałem sprostać. Nie chciał tego zmienić nawet, gdy byłem już dorosły - gdy odwiedzałem starych większość czasu spędzał przed komputerem z słuchawkami na uszach albo przed TV.
Kiedy zerwałem kontakt z moją narcystycznie zaburzoną matką siłą rzeczy musiałem ograniczyć kontakt również z nim. Mocno to przeżył, bo dla niego obrazek szczęśliwej rodziny (pomimo, że kompletnie nieprawdziwy) był zawsze bardzo ważny. W odróżnieniu od matki zabiegał o kontakt, dzwonił, chciał wyjaśniać. Wiedziałem jednak, że dla mnie utrzymywanie kontaktu w dotychczasowej formie to pogłębianie samodestrukcji - a chciałem w końcu czuć się dobrze sam ze sobą, co nie było możliwe przy utrzymaniu toksycznej relacji z matką.
Rozmawiamy obecnie prawie wyłącznie telefonicznie. Zawsze mnie nasze rozmowy rozczarowują - to jedynie konwenanse i pozory, w kółko te same pytania, które już zadawał mi sto razy wcześniej, a w tle jedna wielka pustka, tęsknota za bliskością z ojcem, za autentyczną relacją z nim, której nie miałem i mieć nie mogę. Zazdroszczę każdemu, kto może tego doświadczać.
W trakcie terapii próbowałem to jakoś zmienić, wyrażając w łagodnej formie pretensje do ojca, ale jakbym walił głową w mur - ma bardzo silną potrzebę widzenia samego siebie jako “idealnego ojca” i ten obrazek broni rękami i nogami. Usilnie przekonuje mnie, że wie lepiej, co jest dla mnie dobre i powtarza, że chciałby “bym był taki jak dawniej”. Brakuje mu tamtej relacji, bo mógł dzięki niej kompensować własne braki. No nie dogadamy się.
A jak to wyglądało u Was?