Ciekawi mnie czy ktokolwiek kiedyś przeprowadził podobny eksperyment. Bo ja tak. Mieszkając te parę lat w Federacji Rosyjskiej unikałem z sukcesem kobiet, do tego stopnia, że jak szedłem chodnikiem i widziałem kobietę zbliżającą sie z przeciwka, to przechodziłem na drugą stronę. Komunikacją miejską nie jeździłem, tylko cisnąłem rowerkiem do roboty, albo pieszo. Pn-pt cykl praca-dom, weekend swoje zajęcia, szlifowanie swoich hobby, zainteresowań itp, jednoosobowy wypad gdzieś na łono natury, jedną noc przesiedziałem na płocie, kontemplując gwiazdozbiór nade mną. I co? I było super. Cisza, spokój, brak bezproduktywnego pierdolenia nad uchem. Przez te parę lat, gdyby nie konieczność łażenia do pracy i sklepów, żyłem jak pustelnik. Seksu zero przez ten czas, nie byłem nawet na kurwach.
I teraz pytanie. Czy dałoby tak radę przeżyć całe życie. Moje doświadczenie jawnie ukazało mi, że seks jest największą wartością jaką kobieta może wnieść do relacji, a jeśli tego nie ma (co często ma miejsce w wielu długoletnich związkach) to sens takiego układu mija się z celem, bo kobieta to garb na plecach i wprowadza tylko chaos. To znaczy prezentuje tylko swój punkt widzenia, ktoś może faktycznie ma udany i szczęśliwy związek.
Sprawa może się skomplikować jeśli facet chce mieć potomstwo, czy ma duże potrzeby seksualne, ja nie wyżej wymienionych nie posiadam.
Czy psychika w końcu nie zwariuje i człowiek nie zacznie mieć potrzeby kontaktu, zwykłego fizycznego z kobiecym ciałem, bliskości itp.?