Korzystając z tematów o malarstwie, chciałbym przejść na kwestię muzyki.
Utworu lepszego od tego:
Talk talk - It’s my life
nie znam. Przesyłam wersję koncertową tego utworu, Talk talk, Belgia, 1984 rok.
Wyobrażam to sobie tak; tańczymy z dziewczyną na dyskotece w latach 80-tych, najlepsze momenty tego kawałku brzmią z takim desperackim krzykiem. Całość migających obrazów i dyskoteki z nurtu artystycznej bohemy angielskiej jaką byli Talk talk w latach 80-tych, wraz z dziewczyną tańczącą ze mną w tamtym roku 80-tych - całość ta zostaje zapisana jako wzór kwantów, ich pędu, położenia, trajektorii zmian ruchu w tamtym momencie.
Wszystko ma jeden wielowymiarowy (włącznie z czasem) wzór. Dziś jest 2020 rok, wielu umarło, główny wokalista Talk talk umarł, nie żyje, ale kwantowy zapis, wzór tamtego okresu dalej istnieje.
Pamiętam jak siedziałem z jedną partnerką przy piwie, omawialiśmy takie artystyczne utwory, popijaliśmy piwo, w tle odgłosy, ludzie z psami, towarzyszami, ona mówi: “O jaki śliczny pies…!”.
Czas i mechanika kwantowa tamtych zdarzeń została zapisana jako wielowymiarowy wzór, to wszystko można odtworzyć.
Właśnie dlatego Talk talk - It’s my life jest najlepsze, bo jest dużo głębsze niż pseudo surrealizm, renesans czy prosty Beksiński. Beksiński jest stosunkowo prosty, nie ma tu nic nadzwyczajnie artystycznego i głębokiego, zrozumie go każda co bardziej wrażliwa emo-girl.
Talk talk to najwyższa poezja muzyczna.