Od dłuższego czasu udaje mi się krok po kroku znacząco poprawiać jakość mojego życia. W tym poście chciałbym się podzielić z Wami tym, jak udało mi się to zrobić i jakie czynniki na to wpłynęły. Może ktoś z Was również znajdzie w tym coś dla siebie.
Nie jest to żadna magiczna metoda, którą chcę Wam sprzedać czy cudowny trick by polepszyć drastycznie swoje życie. To tylko obserwacje, przemyślenia własne i adaptacja tych przemyśleń do życia.
Początek tych zmian to rozpad mego małżeństwa i rozwód. By zyskać nieco kontekstu, warto przeczytać te dwa wpisy:
Moja historia - przebudzenie z białorycerstwa
Moja historia - przebudzenie z białorycerstwa
Po rozwodzie trochę poszalałem - mam warunki to sobie pozwoliłem. Sporo zabawy z kobietami, fajki, e-fajki, czasem zioło, czasem alko. Niby normalnie i bez patologii ale gdy zrobiło się tego zbyt dużo (regularne imprezy w każdy weekend, gdy nie miałem dzieci + imprezy wyjazdowe) to zacząłem się czuć coraz bardziej przygnębiony, mimo teoretycznej zabawy. Gdzieś w okolicach początku plandemii miałem już zwyczajnie dosyć. Po alkoholu nie mogłem spać, kolejny dzień po imprezie był bardzo przygnębiający, zioło już nie bawiło jak kiedyś, po fajkach kaszlałem i umknął gdzieś cały blask imprezowania ogólnie. Plandemia na początku pogorszyła to poczucie bo doszło odosobnienie i “wirtualne imprezy”, które czasem zdarzały się po kilka razy w tygodniu.
Przed plandemią wróciłem na siłownię (po kilku latach przerwy spowodowanej kontuzją) ale siłownie zamknięto na czas ściemy covidowej. Ćwiczyłem w domu ale czułem niedostatek. Wszystko powoli się zaczęło kumulować i budować we mnie niechęć do życia jakie prowadzę. Od lat mam świadomość zdrowego żywienia, nie wrzucam w siebie chemii w postali “leków” i suplementów, dbam o zdrowie w sensie ogólnym i chcę je wspierać i poprawiać jakość życia na tyle, na ile mogę. I uznałem to za podstawę całego “projektu”.
Plandemia się skończyła (dziękujemy doktorze Putin). Siłownię otwarto. Zrobiłem sobie rachunek mniej-więcej taki:
Co miałem w tamtym czasie “na plus”:
- kontakt z rodziną i przyjaciółmi
- codzienne spacery
- zdrowe jedzenie (lecz ze sporą ilością węglowodanów)
- odcinka od telewizji (to od lat już)
- powrót na siłownię
Co było do zmiany (czyli w zasadzie to, co mnie w sobie samym wqrwiało):
- przestać palić fajki
- przestać palić e-fajki (qwa jak ja lubiłem ich smaki)
- przestać palić zioło
- przestać pić alkohol
- pójść do dobrego fizjoterapeuty i poprawić motorykę barku (by móc na full ćwiczyć na siłowni)
- przestać oglądać niemal maniakalnie YT
- przestać gapić się w telefonik bez wyraźnej potrzeby (rozrywka to nie potrzeba)
- wyjebać Tinder
- nie oglądać porno (ogólnie nie oglądam ale w trakcie plandemii zdażało mi się częściej niż zwykle)
- przestać pakować sobie negatywny przekaz medialny z internetu
- poprawić technikę gry na gitarze
Popatrzyłem sobie na tę listę i od razu wiedziałem, że jeśli porwę się na wyeliminowanie wszystkiego jednocześnie to moja podświadomość mnie rozwałkuje i wrócę do tego prędzej niż później. No to zacząłem rozmyślać nad tym jak najlepiej szło mi wprowadzanie poprawek i zmian w przeszłości. Doszedłem do wniosku, że w moim przypadku najlepiej zadziała zbudowanie solidnego fundamentu a potem “układanie cegiełek” na tym fundamencie. Tak to sobie wyobrażałem przynajmniej 🙂.
Postanowiłem, iż moim fundamentem będą:
- codzienne ćwiczenia fizyczne - rozruch - zaraz po wstaniu z alkowy. Zazwyczaj robię “powitanie słońca” z jogi + 20-30 pompek + rozciąganie kręgosłupa
- codzienna nauka języka obcego (15 minut rano i 15 minut wieczorem) - używam do tego Duolingo i książki do gramatyki
- dieta low-carb + tzw. intermittent fasting
- codzienny spacer (raz lub dwa razy dziennie, niezależnie od pogody)
- zimne prysznice
- siłownia 3 razy w tygodniu
I tyle. Żadnych radykalnych kroków (przynajmniej dla mnie to żadne radykalne zmiany). Miałem się przyzwyczaić do regularności ćwiczeń, regularności jedzenia, spokoju, nudy.
I tak przez pół roku. Fajki paliłem, alko piłem, imprezowałem z chłopakami - moje życie nie wyglądało jak nieszczęsne pasmo wyrzeczeń i tylko ja sam wiedziałem o wprowadzanych zmianach. Ale budowałem fundament powoli, krok po kroku. Byłem coraz bardziej z siebie zadowolony.
Po około pół roku, gdy uznałem, że to już czas, przejrzałem listę ponownie i zrobiłem sobie ranking rzeczy łatwych i trudnych do pozbycia się (bardzo subiektywny ranking). I w takiej kolejności postanowiłem się tego pozbywać, mając na względzie to, żeby zarówno pozbywać się czegoś jak i wprowadzać nowe.
-> Wyrzuciłem z telefonu Tinder i przy okazji wszystkie gierki oprócz tetris i szachów
Mija kolejny miesiąc.
-> Wyczyściłem Twitter ze wszystkich kont, które pompują mainstream-propagandę, wyczyściłem Telegram.
Mija kolejny miesiąc.
-> Przestałem palić fajki (e-fajki wciąż paliłem)
Mija kolejny miesiąc.
-> Znalazłem nauczyciela gry na gitarze i rozpocząłem regularne lekcje
Itd.
Dawałem sobie około miesiąca lub dwa miesiące przerwy pomiędzy kolejną zmianą, traktując to jako okres oswojenia z nową sytuacją i jej normalizacja. A następnie, po kolei, wprowadzałem kolejną i kolejną zmianę.
Na dzień dzisiejszy z pierwotnej listy zostało mi jedynie pozbycie się z życia telefonu (w sensie nadmiernego gapienia się w ten telefon).
Fundament w postaci siłowni bardzo ułatwia, moim zdaniem, zadanie bo zapewnia zdrowe ciało, stabilny umysł i równowagę między nimi. Po drodze doświadczałem ciężkich życiowych sytuacji ale nie spowodowało to powrotu do nałogów czy złych przyzwyczajeń. Jak dotąd jest stabilnie.
Zachęcam do odpalenia własnego projektu “Un-fuck your life” 😉
Powodzenia
PS. Najtrudniej pozbyć się alkoholu - bo jest qwa wmurowany w społeczną tkankę zachodu i potykasz się o to na każdym kroku. Znalazłem jednak sposób. Gdy mówiłem, że nie piję bez przyczyny to ludzie namawiają na “tylko jedno piweczko” i robią dziwne miny czy sugestie. Ale gdy kiedyś zostałem źle zrozumiany i człowiek po moim wyjaśnieniu pomyślał, że nie piję z powodu kłopotów z nałogiem w przeszłości to tylko z uznaniem i wyrozumiałością pokiwał głową i przyjął do wiadomości, że nie piję. Od wtedy tak mówię i nie ma problemu - jest tylko zrozumienie 😃
Znajduję to jako wielką ironię - masz zrozumienie i uznanie za to, że byłeś patusem, ale nie za to, że chcesz być lepszy. Mamy pokręconą psychikę 😉