Rozwiany Można też pisać o takich, które się zrealizowały, ale finalny efekt był taki, że wyszło rozczarowanie
Zrealizowałem praktycznie wszystkie cele (także te narzucone mi z zewnątrz - a była ich tak naprawdę zdecydowana większość) i osobiste marzenia.
Spałem z pięknymi kobietami, jeździłem wypasionymi samochodami, zjeździłem kawał świata, założyłem rodzinę (i mimo własnego zjebania jakoś ją utrzymałem), osiągnąłem sukces zawodowy, finansowy, oglądałem na żywo moich idoli muzycznych, poznałem kilku bardzo wpływowych ludzi. Oczywiście wszystko w odpowiedniej skali, nie jestem Bradem Pittem czy Elonem Muskiem.
Autorytety i idole okazali się zwykłymi ludźmi z własnymi problemami (czasem - całą masą problemów), lękami, niepewnością.
Praktycznie za każdym razem, gdy zrealizowałem jakiś cel towarzyszyło temu myśl/uczucie - “i to wszystko? to tyle? meh, gdzie to moje szczęście?”.
Tyczy się to przede wszystkim tych celów, które w społeczeństwie określane są jako “sukces” - realizacja żadnego z nich nie spowodowała, bym stał się trwale szczęśliwy, euforia ego trwała zwykle maks kilka dni, a potem szukałem kolejnego celu. A potem kolejnego.
Z własnego doświadczenia mogę więc powiedzieć, że żyjemy w zbiorowej hipnozie.
Nasza kultura nie jest naszym przyjacielem, stawia przed nami sztuczne cele, które, owszem, powodują, że nasze ego puchnie, łapie iluzję bezpieczeństwa, ale nie zmienia się poziom naszego szczęścia.
Bo “szczęście” to po prostu takie słowo, które znaczy wszystko i nic.
Rozwiany z początku zachwyciłem się BS, że tam znajdę prawdy, które będą kierować dalszym moim życiem, a okazało się, że no tak średnio, a im dalej w las tym gorzej
Tak naprawdę nigdzie poza sobą takiej prawdy nie znajdziesz.
Poznaj siebie, a będziesz wiedział czego naprawdę potrzebujesz i tym się kieruj.