Niby się człowiek brzydził, a oczu nie mógł oderwać.
Było emocjonująco jak cholera, ale po ustaniu euforii jednak jest duży niesmak.
Właśnie niesmak, żaden wstyd - niech się wstydzi ten co robi, nie ten co widzi, jak słusznie śpiewał Kazik.
Było coś żenującego w tym, że mimo wyniku 0:2 daliśmy Argentynie jasny sygnał - nie będziemy ryzykować, nie będziemy atakować, wymieniajcie między sobą podania na własnej połowie i “spokojnie” doczekajmy do końca meczu. Antyfutbol w najlepszym wydaniu.
Oczywiście buńczuczne pierdolenie w stylu “nie będziemy oglądać się na innych” można było wsadzić między bajki, o czym świadczy nasza radość po golu Arabów - to oni uratowali nam ten mundial, gdyby opuścili gardę i pozwolili się rozgromić Meksykowi jechalibyśmy do domu.
Ten mecz pokazał jedno - nawet, gdy się bronimy to i tak tracimy bramki. Nie da się skutecznie grać w taki sposób, w szczególności z drużynami takiego kalibru.
Francja jest przecież o wiele lepsza od Argentyny, jej ofensywny potencjał jest ogromny, a kluczowi piłkarze odpoczęli w meczu z Tunezją.
Lewy grający blisko linii środkowej to całkowicie zmarnowany potencjał tej drużyny. Albo zaryzykujemy w ⅛ i zagramy bardziej odważnie do przodu (no bo co tak naprawdę mamy do stracenia?) albo skończy się tak jak wczoraj - będziemy murować dostęp do bramki, a gole i tak padną. Każdy przecież czuje w kościach, że gdyby Argentyna wygrała wczoraj 6:0 to do nikogo nie powinniśmy mieć żadnych pretensji.
Oby było inaczej.