Urlop to dobry czas, by spotkać się z samym sobą, a w szczególności z własnym bólem.
Na co dzień udaje mi się go regularnie oszukiwać uciekając w media społecznościowe, filmy czy muzykę. Wydaje się to mniej groźne niż alkohol czy kompulsywna masturbacja do porno, które swego czasu praktykowałem, ale tak naprawdę to jedno i to samo. Nie chcę go czuć, pomimo, że wiem, iż ten skurwiel ból zawsze idzie w parze z drugim skurwielem, przyjemnością. Nie można mieć jednego bez drugiego, a im więcej przyjemności tym większa jej późniejsza cena. Niby wiem, że obecność bólu jest w życiu nieuchronna i każdy nosi jakiś swój ciężar, a jednak stosuję uniki, nie chcę zbudować z nim stałej relacji, chociaż tak byłoby najwłaściwiej.
Odstawienie sprawdzonych rozpraszaczy i generatorów dopaminy powoduje, że zapraszam do siebie ból. Mogę na nowo rozeznać się po swoim wewnętrznym świecie witając kawałki, które w przeszłości sprowadzały na mnie kłopoty w świecie zewnętrznym, gdy harcowały sobie poza moją świadomością.
Witam małego chłopca, który dwa dni po urodzeniu został odseparowany od matki na długie pięć lat, które dla takiego malca były jak wieczność. Odwiedzała go rzadko, skupiła się na studiowaniu w innym mieście. Częściej odwiedzał go ojciec, do którego został wrogo nastawiony przez babcię i raczej go unikał. Jest we mnie silna tęsknota małego chłopca za swoją mamą, umiem ją już rozpoznawać i się sobą w tych momentach zajmować. Nie szukam już pocieszenia u innych ludzi, wiem, że to nic nie da, nie tak należy zajmować się własnymi deficytami. Chłopiec już nie płacze tak jak kiedyś, ma we mnie opiekuna, wie, że jestem i daję mu przestrzeń na te trudne uczucia - o ile oczywiście nie próbuję go zagłuszyć.
Witam małego chłopca, który pierwszych pięć lat życia spędził pod jednym dachem z dziadkiem alkoholikiem i babcią, która dziadkiem poniewierała. Chłopiec miał mnóstwo nastoletnich opiekunek, które babcia regularnie wymieniała - może to dlatego od zawsze lubił dziewczyny, a jednocześnie bał się porzucenia z ich strony? Brak stałości obiektu w dzieciństwie miał bezpośredni wpływ na to, że trudno mi było wejść w bliską, bezpieczną relację, jego objawem jest także to, że nie przywiązuję się specjalnie do ludzi, szybko się nimi nudzę i lubię zmiany. Tak już mam.
Witam nieco już starszego chłopca, który mieszkając z rodzicami dowiedział się, że nie jest wystarczający taki jaki jest, że powinien być inny (nie do końca wiadomo jaki). Rodzice ciężko pracowali, stąd relację z nimi próbował zbudować dopiero w liceum - poza licznymi słowami krytyki, wulgaryzmami i przemówieniami motywacyjnymi ojca w jego domu się nie rozmawiało z dziećmi. Chłopiec ten objawia się w teraźniejszości zawyżonymi wymaganiami względem samego siebie, chęcią bycia perfekcyjnym, odmawianiem sobie czucia, poczuciem samotności nawet w tłumie ludzi. Rozumiem go, dodaję mu otuchy, potrafię już być dla niego ojcem i matką, tego nauczyły mnie terapie.
Witam chłopca, który bardzo tęskni za swoimi zmarłymi dziadkami. Gdyby nie oni nigdy by się nie narodził.
Dziadek był jego kumplem, spędzali ze sobą mnóstwo czasu, rozmawiali, chodzili na grzyby, jeździli na rowerach. Pomimo swojego alkoholizmu, toksyczności i całego zła, które mu wyrządził był jednocześnie jego aniołem. Przypomina mi zawsze o tym, że ludzie nie są czarnobiali.
Babcia zawsze wyrażała przesadny zachwyt mną, traktowała mnie jak syna. Wychowała mnie na grzecznego chłopca zabierając mi na bardzo długie lata złość i smutek (o co w dorosłości byłem na nią zły) - jej metoda była prosta, ciągle mnie straszyła, że odda mnie do domu dziecka. Miałem swego czasu mocny wkurw na nią, teraz brakuje mi jej ciepła i pysznego jedzenia, które zawsze serwowała, gdy ją odwiedzałem w dorosłości. No i tego błysku w jej oku, gdy pojawiałem się w progu jej mieszkania.
Witam faceta, którego smuci fakt, iż nie jest w stanie nic zrobić z barierą, która oddziela go od rodziców. Jak każdy potrzebowałby czasem wsparcia, dobrego słowa, jakiejś otuchy, wysłuchania, a na nich pod tym względem nie może liczyć. Jest to strata, z którą trudno mi się pogodzić, aczkolwiek ten ból jest już mniejszy niż kiedyś, a i ja przestałem po bezowocnych próbach o to zabiegać.
Operując etykietkami można by śmiało określić człowieka mianem DDD, DDA, rys narcystyczny, mommy and daddy issues i wyrzucić do śmieci, uznać za niezdolnego do relacji z ludźmi.
Napiszę jednak, że bycie z tym bólem ma coś w sobie kreatywnego, odżywczego, po zanurzeniu się w nim człowiek zawsze budzi się silniejszy, z większą wiarą w siebie. Mimo, że ból nie znika (to nigdy nie jest efekt terapii) to człowiek staje się od niego większy, ma na niego więcej przestrzeni. Tak dzieje się po każdym z nim spotkaniu.
Ból - jesteś w porządku. Nie chcę już o tym zapominać.